VIII

45 7 1
                                    

Saren przekroczyła prób sprofanowanego kościoła i rozejrzała się po niewielkim pomieszczeniu. Nie mogła wyobrazić sobie, jak takie miejsce mogło niegdyś przyciągać ludzi. Było małe i niezwykle chłodne. I być może kilkaset lat temu, kiedy to miejsce było jeszcze świątynią, było nieco bardziej przystępne. Jednak nadal nie umiała tego pojąć. Kiedy tak stała rozglądając się po sali, musiała przyznać, że cieszyła się z faktu, iż niedługo wróci do domu. To miejsce zdecydowanie nie nadawało się na lokum na dłużej. A ona wbrew pozorom tęskniła za piekłem, które mimo wszystko nadal było jej domem.

— Powinnaś wybierać ostatniego śmiertelnika, a nie myśleć, na jaki kolor pomalujesz ściany. — Syknęła Mictlan, wchodząc do pomieszczenia. — No, chyba że zdecydowałaś nie wracać do piekła? — Spytała, krzyżując ramiona na piersiach.

— To nie wyścig. Jeden dzień nie robi różnicy. — Stwierdziła spokojnie kierując swoje kroki w stronę miejsca, które niegdyś było ołtarzem. — Nikunu nie wygrał przez tyle lat swojego życia. Jeden dzień nie da mu przewagi. — Zapewniła siadając na schodach.

Nikunu w języku piekła oznaczało zapomnianego. Danjal został zapomniany już wieki temu. Kiedy Lucyfer odkrył jak słaby jest jego pierworodny syn, zdał się o nim zapomnieć. Jakby jego imię odeszło w niepamięć. A z każdym kolejnym narodzonym dzieckiem Diabeł zapominał o nim coraz bardziej. Aż w piekle narodziła się Saren. Ta która, zepchnęła go w cień i skazała na ostateczne zapomnienie.

— Już nie bądź taka pewna siebie. Każdy popełnia błędy, więc nie miej się za taką nieomylną i skuteczną. — Warknęła brunetka, na co jej siostra jedynie przewróciła oczami. — Masz się za taką niepokonaną, bo nasz ojciec ciebie lubi najbardziej. Jednak przyjdzie dzień, gdy i ty go zawiedziesz.

— To ty przychodzisz, bo mnie potrzebujesz czy na odwrót? — Spytała zirytowana, podnosząc się z miejsca. — I ojciec nie lubi mnie najbardziej, bo jestem nieomylna. Przywodzę mu na myśl samego siebie.

— Wodzisz na pokuszenie, i nikogo nie kochasz. Masz w dupie uczucia innych i to, kogo zniszczysz. Ważne, by osiągnąć swój cel. Stać się królowa wszystkiego. — Stwierdziła z pogardą, co jedynie wzburzyło młodszą z diablic.

— Nie mów tego tak jakbyś była ode mnie lepsza. Narodziłaś się w piekle. Jesteś uosobieniem samej śmierci. Nie wiesz co to miłość i współczucie. — Oświadczyła a po obu stronach jej głowy pojawiły się rogi. Wzięła mocny zamach ogonem zakończonym niczym dzida, przez co w pomieszczeniu rozbrzmiał charakterystyczny dźwięk przecinanego powietrza. — Możesz ukryć rogi, ogon, a nawet udać, że te piękne brązowe tęczówki są prawdziwe. Jednak to nie zmieni faktu, że jesteś właśnie taka. I żadna maska nigdy tego nie zmieni.

— Nie przyłożę ci tylko dlatego, że ktoś musi przejąć tron. A resztę tego spędu prędzej doprowadzi do końca piekła jak uda mu się nas poprowadzić. Do rządzenia też trzeba mieć talent.

— Uważaj, bo Ty mi tutaj jesteś potrzebna jak diabłu woda święcona. — Rzuciła odchodząc od siostry, już nieco spokojniej. — Jeśli zamierzasz się na mnie wyżywać za to, jak bardzo nienawidzisz swojego życia to odejdź.

Po tych słowach córka diabła słyszała już tylko dźwięk obcasów uderzających o podłogę. Westchnęła cicho i podeszła do jednej ze skrzyń, z której wyjęła księgę. Otworzyła ją, siadając na chłodnej podłodze. Ciało oparła o ścianę która zapewne pozostawiała wiele, jeśli chodzi o jakiekolwiek zachowanie czystości. Jednak Saren szczególnie się tym nie przejmowała.

Przejechała palcami po starym papierze. Litery na nim zapisane zdarzyły już wyblaknąć, a papier stracił swoją dawną biel. Diablica jednak miała pewien sentyment do tej książki. Była to jedna z niewielu rzeczy, które otrzymała po matce. Księga została stworzona przez Lilith która spisywała w niej swoje demony. Nie zawierała ona jednak dokładnego opisu każdego z nich. Było to fizycznie niemożliwe, gdyż za życia ożywiła ich miliony. Księga zawierała spis konkretnych rodzajów demonów. Ich moce, słabości, a także sposób ich tworzenia.

Brunetka zawsze z bólem stwierdzała, że chciałaby posiadać moc ich tworzenia. Jednak nie odziedziczyła tego pa matce. Mogła je kontrolować, wychować ich obecność, a nawet unicestwiać jednym ruchem ręki. Jednak nie mogła ich kreować.

Przerzuciła, wszystkie kartki, by odnaleźć pierwszą stronę. Podobizna Lilith, która się na niej ukazywała była na swój sposób intrygująca. Pierwsza kobieta była bowiem ludzka, jednak miała w sobie coś mrocznego. Demoniczną cząstkę, która przekazała każdemu ze swoich tworów. Westchnela cicho, czując dziwna pustkę. Niewytłumaczalny brak czegoś, czego pożądała. Nie umiała jednak wskazać czego konkretniej brak w jej życiu. Czuła tę pustkę od najmłodszych lat i mimo usilnych prób nie umiała jej wypełnić.

— Od kiedy jesteś taka sentymentalna? — Iblis wyłonił się z cienia, posyłając siostrze drwiące spojrzenie.

— Czego tutaj szukasz? — Warknęła, gwałtownie podnosząc się z ziemi. Księgę odłożyła do kufra, w którym ta wcześniej leżała. — Powinieneś już dawno chować się po piekielnych dziurach jak zawsze.

— Dla wszystkich jesteś taką podłą suką czy tylko dla tych, którzy chcą ci pomóc? — Spytał, krzyżując ramiona na plecach. Automatycznie rozejrzał się po sali, a jego wyraz twarzy momentalnie stał się bardziej poważny. — Nie wierzę, że Mictlan tyle z tobą wytrzymała.

— Gadaj, czego chcesz lub wypierdalaj. — Rzuciła zirytowana, a jej tęczówki automatycznie zmieniły kolor.

— Przyszedłem, bo ktoś musi ci pomóc. Skoro skutecznie swoich okropnych charakterem odstraszyłaś siostrę to przynajmniej ja zostanę. — Wyjaśnił, wzruszając ramionami. — I nawet nie sugeruj, że sama sobie poradzisz. To słaby moment na unoszenie się dumą.

— Przyznaj, że po prostu boisz się wrócić do domu. — Zażądała a na jej twarzy, pojawił się uśmiech pełen wyższości. — Boisz się starszego brata.

— Lęk w tym wypadku to nie objaw tchórzostwa a instynktu samozachowawczego. — Odpowiedział zwięźle by nie powiedzieć więcej, niż wystarczyło jego siostrze.

— Zawsze byłeś tchórzem, jednak tym razem przyznam ci rację. — Stwierdziła poprawiając ciemne włosy, które opadły na jej twarz. — Dzień spędzimy tutaj. W nocy pójdziemy zapolować na moją ostatnią duszę.

— Będziesz czekać cały dzień? — Spytał wyraźnie zirytowany, czym Saren nieszczególnie się przejęła.

— Pod osłoną nocy, kiedy czują się niewidzialni grzeszą najchętniej. — Zapewniła, czując jak bliska jest osiągnięcia własnego celu. — Poza tym mam już upatrzone miejsce, w którym będę szukać ostatniego śmiertelnika. A ludzie niechętnie przesiadują w klubach w środku dnia.

— Czemu akurat tam? — Dopytał, na co brunetka przewróciła oczami.

— Dlaczego wszyscy zachowują się, jakby znali się na mojej pracy najlepiej? To ja tutaj kusze duszę a ty biernie przyglądasz się wszystkiemu. — Stwierdziła, opierając dłonie na biodrach. — Po prostu zaufaj, że wiem, co robię. Przynajmniej ten jeden jedyny raz.

— Mam zaufać diabłu? I co jeszcze? Może zakocham się w aniele?

— Możesz mi zaufać albo odejść. Ja nie chciałam twojej pomocy. Dlatego siedź cicho i staraj się mnie nie wkurwiać.

— Tylko ten jeden raz obdarzę cię zaufaniem. I dobrze Ci radzę go nie nadużyć.

Na twarzy Saren zagościł uśmiech pełen wyższości. Skinęła głową i ruszyła w tylko sobie znanym kierunku.

Sinners And Mortals Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz