XXXII

17 3 0
                                    

To było czyste szaleństwo. I nikt nie musiał go w tym uświadamiać. Siedział w końcu przed kominkiem, przyglądając się córce diabła, która jak się okazało, bała się burzy. Absurd w całej tej sytuacji gonił absurd. Jednak on zdołał już do tego przywyknąć. Przestał doszukiwać się logiki i zaczął wszystko brać na wiatę. W końcu tylko ona w tym wszystkim mu została.

Jego rodzice byli wierzący. Jednak mu nigdy nie było z wiarą po drodze. To wszystko było tak absurdalne. Nie mieściło się w jego pojmowaniu świata. Dlatego szybko stwierdził, że religia to tylko wymysł. Prymitywny sposób na tłumaczenie sobie rzeczy niewytłumaczalnych i desperacka próba znalezienia większego sensu istnienia. I właśnie przez te wnioski, kiedy tylko skończył osiemnaście lat, dokonał apostazji. Chociaż nikt nie rozumiał jego decyzji. Pytali go po co? Przecież mógł po prostu przestać chodzić do kościoła. Odciąć się od tego i żyć dalej. Jednak on nigdy nie lubił półśrodków. Jeśli miał mówić otwarcie, że jest niewierzący musiał permanentnie opuścił kościół katolicki.

A teraz o ironio spoufalał się z żywym dowodem na istnienie boga. Jakby sam stwórca postanowił z niego zakpić.

— Byłaś kiedyś zakochana? — Spytał nagle przerywając panującą między nimi głuchą ciszę, która w żadnym wypadku nie była niezręczna.

— Największą karą upadłego anioła nie było strącenie go do piekła. To było nic przy tym, że nigdy nikogo nie pokocha. Ta klątwa jest dziedziczna. — Wyjaśniła, opierając głowę o jego ramię. Siedzieli obok siebie, wpatrując się w ogień, który twarzy przyjemną atmosferę i przynosił im spokój. — Miałam wielu kochanków. Nie jestem w stanie ich zliczyć. Jednak w życiu nie byłam w nikim zakochana... Nigdy nie poznałam miłości. W żadnej postaci.

— Ja byłem raz. Zabawne uczucie. — Wyjaśnił parskając cichym śmiechem na wspomnienie swojej pierwszej miłości. — Był debilem. Jednak zrobiłbym dla niego wszystko. Umarłbym, gdyby to było w stanie go uszczęśliwić.

— I co się z nim stało? — Dopytała przenosząc na niego spojrzenie niebieskich tęczówek.

— Poszedł na studia. Studiuje sztukę we Francji. — Wyjaśnił, podciągając do siebie kolana. — Zawsze marzyłby być krytykiem sztuki.

— Dlaczego go nie zatrzymałeś? — Dopytała, kompletnie tego wszystkie nie rozumiejąc. Saren wiedziała o miłości tyle, co nic. Więc zachowanie Cadena wydało jej się głupie. Czemu nie zatrzymał tego chłopka, skoro ten dawał mu szczęście?

— Bo prawdziwa miłość jest, wtedy kiedy pozwalasz komuś odejść, by był szczęśliwy. Tylko dlatego, że przekładasz jego szczęście nad własne. — Wyjaśnił uśmiechając się lekko na wspomnienie byłego chłopaka. — Dusiłby się tutaj. A ja nie zniósłbym, nawet dnia patrząc jak cierpi.

— Jesteś dobrą osobą Caden. — Zapewniła, posyłając mu blady uśmiech. Dla niej to było niepojęte. Przedłożył kogoś nad siebie. Ona nie była gotowa na takie poświęcenie.

— Jedna dobra decyzja nie czyni mnie dobrą osobą. — Zauważył, również posyłając jej blady uśmiech. — Zresztą ty siedzisz w tych tematach i pewnie wiesz więcej niż ja.

— Wiem tylko tyle, że każdego dnia podejmujemy decyzję. Budząc się rano wybieramy czy jesteśmy złoczyńcami, czy bohaterami. A po naszej śmierci ktoś zrobi rozrachunek z tego, kim byliśmy częściej. — Wyjaśniła, muskając lekko skórę na jego dłoni. — Chociaż na mnie już wydano osąd.

— To nie jest fair. — Zauważył, na co ta jedynie wzruszyła ramionami. Życie nie bywało sprawiedliwe. A ona za tyle stuleci istnienia zdołała się o tym przekonać. I to aż za dobrze. — Życie to jednak jeden wielki żart.

— A jednak częściej płaczemy, jak się śmiejemy. — Zauważyła, ponownie przenosząc spojrzenie za okno. Burza nadal nie ustąpiła. Co szczerze ją dobijało.

— Wiem co odwróci twoją uwagę. I przy okazji dopełni tradycje fortów z kocy i poduszek. — Oświadczył, a ta przeniosła na niego spojrzenie. — Teraz albo mnie zabijesz, albo będziesz się śmiać. — Stwierdził, rzucając w nią poduszka. Ta uderzyła prosto w twarz brunetki, na co ta cała się spięła.

— I rozumiem, że to dla was jest zabawa? — Dopytała, spoglądając na niego nieprzekonana.

— I to jaka zabawa. — Dodał, ponownie w nią rzucając. Tym razem już gotowa Saren złapała poduszkę i od razu ją odrzuciła, trafiając, przy tym Cadena. — Proste a jak cieszy.

Podszedł bliżej niej i uderzył ją poduszką. Ona nadal nieco sceptycznie mu oddała. Tak wymienili się ciosami kilka razy. I chociaż wydawało się to nieprawdopodobne ta absurdalna zabawa zaczęła jej się podobać. Z dużym zawzięciem uderzała go poduszką, nie myśląc przy tym o niczym. Bo nagle świat przestał być istotny.

— Dosyć. — Rzuciła, łapiąc jego ręce. Nieumyślnie przewróciła ich na podłogę. Tak, że teraz on leżał płasko na dywanie, a ona siedziała na nim okrakiem.

I wtedy przestała myśleć. Po prostu w napływie wcześniej nieznanych jej doznań połączyła ich usta. Całowała go mocno i namiętnie co ten odwzajemniał z nie mniejszą siłą. W końcu oderwała się od jego ust, pozbawiając go koszulki. On zrobił to samo, chwilowo skupiając swój wzrok na jej ciele, które teraz lekko oświetlone przez płomień kominka wydawało się jeszcze doskonalsze. Chociaż nie sądził, że to możliwe.

— Czyli już się nie boisz? — Dopytała, stwierdzając, że to idealna chwila, by się z nim podroczyć.

— Bardziej boję się tego, jak wyjdę na tej relacji niż ciebie. — Wyjaśnił, chwilowo skupiając spojrzenie na jej oczach. — Bo Ty nie jesteś straszna. No, chyba że strasznie seksowna.

— Tandeciarz. — Mruknęła, ponownie łącząc ich usta.

Jego dłonie znalazły się na jej ciele. Złapał ją mocno w pasie, jakby bał się, że ta może w każdej chwili uciec. Jednak ona nie zamierzała uciekać. Za to zdjęła z niego spodnie wraz z bielizną szybko robiąc to samo z resztką ubrań, które na niej zostały.

Pozwoliła mu w siebie wejść, po czym zaczęła poruszać biodrami do przodu i do tyłu. I chociaż znała tę czynność doskonale tym razem było jakoś inaczej. Miała dziwne wrażenie, że ta chwile nie była taka jak zawsze. Zamiast mechanicznego seksu, który miał przynieść jej szybką przyjemność, wybrała coś innego. Poruszała ciałem powoli, uważnie obserwując jego reakcje. Jakby chciała się przekonać czy i jemu jest dobrze.

I wtedy zrobiła coś, czego nie robiła nigdy. Pokazała swój ogon, którym przejechała po jego klatce piersiowej. Zdjęła jego ręce ze swojego ciała i połączyła je za pomocą ogona.

— Saren. — Jęknął cicho, a dla niej był to najpiękniejszy dźwięk ze wszystkich, jakie w życiu słyszała.

— Mi też. — Zapewniła, przygryzając dolną wargę.

Chociaż była istotą niebiańską i ludzie z natury się nią zachwycali tylko w jego oczach, to uwielbienie było tak cenne.

I kiedy poczuła to przyjemne ciepło, u zbiegu ud już wiedziała. Zalała ją fala przyjemności, na co wydała z siebie głośny jęk, który pomógł osiągnąć spełnienie i jemu.

Położyła się obok, chowając ogon. To było coś innego. Głównie dlatego, że nie cieszyła ją tylko jej przyjemność. Cieszyło ją to, że i jemy, było dobrze. Co było w jej przypadku czymś nowym.

— Miałeś racje. Umiesz świetnie odwracać uwagę.

Sinners And Mortals Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz