XXXIX

11 2 0
                                    

Spojrzała na widok za oknem, przeczesując ciemne włosy. Dom chłopaka stał się jej więzieniem. Nie mogła go opuścić, gdyż od razu przyciągnęłaby anioły, które teraz czekały na nią z niecierpliwością. Wiedziała, że skończyły się ostrzeżenia i negocjacje. Teraz mogła już tylko ginąc. Rozumiała, co już wkrótce ją czeka. Anioły wyższych stanowisk już niedługo zejdą za ziemię, by ją pojąć. A kiedy trafi do niewoli istot niebiańskich, już nie będzie odwrotu. Spędzi wieki w celi, znosząc najgorsze katusze. Jedyną łaską, na jaką będzie mogła liczyć to śmierć z ręki najwyższego. Co wcale nie brzmiało jak opcja, z której chciała skorzystać.

Nagle drzwi się otworzyły. Odruchowo spojrzała w tamtą stronę gotowa na atak. Ten jednak nigdy nie nadszedł. Miran stał w drzwiach, krzyżując ramiona za plecami. Przyglądał się jej uważnie, unosząc jedną brew. I w tym geście widać było kpinę i wyższość. Na którą ta przewróciła oczami, wracając spojrzeniem na widok za oknem.

— Twój plan trochę się posypał wielka przyszła władczynią piekła. — Mruknął rozbawiony wchodząc do domu. Moc jej zaklęcia przyciąga go aż tutaj. A on nie mógł odpuścić sobie okazji, by z niej nie poszydzić. — Masz jakiś plan awaryjny czy będziesz się teraz miotać jak zwierzę w klatce?

— Daleko mi do zwierzęcia w klatce. — Zapewniła, prostując się dumnie. — A mój plan się nie posypał. Pojawiły się w nim jedynie pewne nieprzewidziane komplikacje, którym bez wątpienia szybko zaradzę. — Zapewniła, udając pewną. Chociaż w jej ciele nie było już za grosz pewności. Wszystko się posypało. A ona straciła kontrolę.

— Więc czemu jeszcze tutaj jesteś, a nie zasiadasz na tronie piekła? — Dopytał, jeszcze bardziej zmniejszając dzielącą ich odległość. — Czemu nadal nie podpisał cyrografu? Mogłabyś go zmusić. Zresztą jak każdego wcześniej. A jednak nie poczyniłaś w tej sprawie żadnego postępu. Dlaczego?

— Plan się skomplikował. Jednak to tylko chwilowe utrudnienie. — Zapewniła, odwracając od niego spojrzenie. Brnęła w kłamstwo, w które sama nie wierzyła. Bardziej by oszukać siebie jak jego.

— Spójrz na siebie Saren. Nic mu nie zrobisz. I nie pozwolisz nikomu go skrzywdzić. Ogarnij ogon i znajdź kogoś innego. Bo on stał się dla ciebie nieosiągalny. — Zauważył, na co ta wyprostowała się dumnie nie gotowa by odpuścić. Demon niemal odruchowo przewrócił na to oczami nie mogąc uwierzyć w jej chory upór.

Stawka rozgrywała się o coś wielkiego. Wszyscy, którzy wiedzieli co się dzieje byli przekonani o jednym. Danjal nie mógł zostać królem piekła. I nieistotne czy popierali Saren, czy nie. Ona była lepszym wyborem i mniejszym złem. Dlatego demon wiedział, co musiał zrobić. Może oswobodził się z niewoli piekła. Jednak gdyby najstarszy syn Lucyfera objął władze wszyscy, by za to zapłacili. Włącznie z nim i całym światem. Dlatego obrał sobie za cel naprostowanie diablicy i jej priorytetów.

— Niby czemu? Co miałoby sprawić, że nie skaże go na wiecznie potępienie? — Spytała z kpiną. Chociaż pytanie zadała, licząc na odpowiedź z jego strony. Odpowiedź, która wyjaśni jej co się dzieje. I dlaczego nic nie jest już tak proste, jak było.

— Przed kilkoma wiekami zapewne nim jeszcze przyszłaś na świat, znałem jedną z twoich sióstr, która zstąpiła na ziemię, by zaspokoić swoją chorą potrzebę zabawy i manipulacji. Nie przypuszczała jednak, że człowiek, którego wybrała był wyjątkowy. Ona się zakochała Saren. Spotkała odpowiednią osobę i to ją zmieniło. Naprostowało. — Wyjaśnił, na co ta rozchyliła usta. To było niemożliwe. Ani ona, ani żadne z jej rodzeństwa nie miało prawa zaznać uczucia tak pięknego, jak miłość. To właśnie była ich klątwa, której nikt nie mógł przełamać. — Była zakochana. Wiedząc to, odeszła nie wracając tutaj bardzo długo. Bo wiedziała, że to uczucie go zniszczy. Wybrała jego nie siebie. Pierwszy raz w życiu nie była egoistką. Ten człowiek ją odmienił. I to samo dzieje się teraz z tobą.

— Nie rozśmieszaj mnie. — Poprosiła, uśmiechając się szeroko. Robiła dobrą minę do złej gry. Tak by nikt nie widział, ile kryło się w niej lęku.

— To ty mnie nie rozśmieszaj. — Mruknął, podchodząc do niej jeszcze bliżej. — Zniszczysz go. Zniszczysz wszystkich i wszystko. Więc tu i teraz wyjdź z tego domu. Znajdź szybko kogoś nowego i zdobądź trzecią duszę. Wróć do piekła i odbierz należna ci koronę. Inaczej za Twoje błędy zapłacimy wszyscy. A cierpienia nie będzie końca. I jego i nas wszystkich.

— Jeśli myślisz, że jego cierpienie mnie rusza to jesteś w wielkim błędzie. — Zapewniła z kamiennym wyrazem twarzy. Była dobrym kłamcą. I tylko to ratowało ją w tym momencie.

— Więc zdobądź jego duszę. Lub lepiej. Zabije go, żebyś wreszcie skupiła się na kimś innym. — Zasugerował, chcąc odejść. W tym jednak momencie ona mocno złapała jego nadgarstek. Rzuciła nim o najbliższą ścianę i go do niej docisnęła. — Czyli jest Ci obojętny, a jednak go chronisz?

— Naprawdę jesteś desperatem. — Przyznała, tracąc już wszelkie argumenty do tej dyskusji.

— Saren nie okłamiesz mnie. W jakimś sensie mamy jedną matkę, która wyglądała tak samo, kiedy kłamała. — Zauważył, na co ta skrzywiła się lekko. Nie lubiła, kiedy ktoś umiał ją rozgryźć. — To piękne, że powoli uczysz się kochać. Zaczynasz czuć coś więcej niż cierpienie. Jednak tutaj nie chodzi o nas. Chodzi o uratowanie świata i przy okazji jego. Niestety nie możesz postawić swojego szczęścia na pierwszym miejscu. Bo po pierwsze to zniszczy świat. A po drugie tacy jak my na szczęście nie zasługują. Miłość nie jest dla nas. Głównie dlatego, że ona ma budować i uszczęśliwiać. A my umiemy tylko niszczyć i sprowadzać cierpienie. Pomyśl, na co go skarzesz, kiedy go wybierzesz. — Polecił, na co ta straciła całą pewność i moc. Nie rozumiała, dlatego te słowa tak do niej trafiły. Jednak trafiły. — Jeśli naprawdę chcesz go chronić, odejdź. Im szybciej, tym lepiej.

Saren puściła demona, który od razu skierował się do wyjścia. Potrzebowała usłyszeć te słowa. Jednak one tak naprawdę ją dobiły. Była pogubiona, bo nigdy wcześniej nie czuła aż tyle. Nie stawiała nikogo ponad koronę piekła, o której marzyła, od kiedy tylko pamiętała. A jednak teraz była gotowa ją oddać, by go ochronić. Czy to była miłość? Nie miała pojęcia. Nie poznawała większości tlących się w niej emocji, które przerażały ją jak mało co do tej pory.

I teraz wiedziała tylko jedno. Miała kłopoty. Które sięgały dużo głębiej niż do jej problemów z piekłem czy niebem. Bo teraz musiała stoczyć najtrudniejsza ze wszystkich bitew. Bitwę z samą sobą.

Sinners And Mortals Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz