VI

48 7 0
                                    

Saren spojrzała na swoje dzieło z wielką dumą. Wiedziała, że ten moment będzie decydujący. Musiała w końcu zdobyć duszę pierwszych dwóch ofiar. Nie miała czasu rozwodzić się nad nimi osobno. Dlatego zabrała ich w jedno miejsce, by poddać ich konfrontacji. Spojrzała na twarz blondynki, na której malowało się czyste przerażenie. Jej oczy niemal od razu zaszły łzami a jej ciało zaczęło się delikatnie trząść. Córka diabła nie przejęła się jej stanem. Liczyło się jedynie osiągnięcie celu. Położyła dłonie na ramionach dziewczyny i zaczęła pchać ją w stronę chłopaka. Ona nawet nie próbowała się opierać. Pozwoliła prowadzić się posłusznie diablicy. A kiedy stanęła naprzeciw swojego oprawcy, strach całkowicie ją sparaliżował.

— Czego pragniesz dla tego mężczyzny? — Spytała Saren, kładąc obie ręce na, policzkach blondynki. — Zdradź mi. Ja nigdy cię nie osadzę. To nie moja rola. — Wyjaśniła i ustawiła się pomiędzy nią a brunetem. Tak by mogła skupić się na jej słowach. — Sama robiłam straszne rzeczy. I jestem pewna, że on zasłużył tylko na to, co najgorsze. — Zapewniła, powoli przesuwając dłonie przez jej ramiona aż do dłoni, które ujęła.

Ta jednak pokręciła głową. Odczuwała tak wielki lęk i obrzydzenie, że nie była w stanie nic powiedzieć. Brunetka poprawiła długie włosy i uśmiechnęła się w złudnie troskliwy sposób. Wiedziała, że musi ją przekonać, by zdradziła jej swoje największe pragnienie.

— On nie miał skrupołów, kiedy cię krzywdził. — Kontynuowała, patrząc młodej kobiecie prosto w oczy. — Ty też nie musisz ich mieć. Wiem, że pragniesz jego krzywdy i teraz w końcu możesz spełnić swoje największe marzenie. I pamiętaj. — Rzuciła, ponownie przenosząc się za jej plecy. — To, co spotkało ciebie może spotkać też inne kobiety z jego ręki. Każda kolejna krzywda przychodzi z coraz większą łatwością. — Oświadczyła przyglądając się zielonookiej, która nadal wydawała się być przerażona.

— Chce, tylko żeby zdechł. — Rzuciła tak niepewnie, że Saren z trudem mogła zrozumieć jej słowa. — Żeby cierpiał tak, jak ja musiałam cierpieć. — Oświadczyła, zaciskając pieści. W tym momencie paląca, złość przejęła nad nią kontrolę.

Saren tylko na to wyznanie czekała. W jej ręce pojawił się płomień, z którego wyłoniła się kartka. Złapała jej górę w dwa palce i ustawiła w zasięgu wzroku dziewczyny.

— Jeden podpis a będzie cierpiał jak jeszcze nigdy. — Wyjawiła, obserwując jak w oczach blondynki pojawił się błysk. Jakby nigdy w życiu niczego tak nie pragnęła. — Nie ma nic za darmo. — Dodała, uśmiechając się szeroko. — Ceną jest twoja dusza. Nic więcej.

— Zgoda. — Rzuciła bez chwili zastanowienia.

Kobieta nie była zdolna do podjęcia, racjonalnej decyzji. Była w tym momencie na to zbyt skrzywdzona i roztrzęsiona. Jednak Saren to nie przeszkadzało. Wyciągnęła przed siebie dłoń a blondynka jakby doskonale wiedziała co robi podała jej swoją. Diablica przecięła jej skórę, a krew skapnęła na kartkę. Następnie podała kobiecie pióro a ta podpisała się na kartce, która pochodziła prosto z księgi potępionych.

Brunetka zabrała stronę z księgi i z uśmiechem spojrzała na podpis. Strona zapłonęła wracając do miejsca, z którego pochodziła. Do piekła. Na swoje miejsce w księdze potępionych. Jasnooka spojrzała swymi piekielnymi oczami na, anioła, który opiekował się blondynką. Z jego oczu popłynęła pojedyncza łza. Jego białe skrzydła wyprostowały, się a ten odleciał. Wrócił do nieba, by znaleźć nowego podopiecznego.

— Zawarłaś pakt z diabłem. — Oświadczyła Saren, przenosząc swoje puste spojrzenie na chłopaka.

Ten padł na ziemię, a z jego ust wyrwał się nagły krzyk. Jego ciało wyginało się w nienaturalny sposób, czemu towarzyszył charakterystyczny trzask łamanych kości. Diablica przeniosła wzrok na blondynkę. Ta nie wydawała się przerażona. A wręcz wydawała się zadowolona z tego, co widzi. Otarła łzy z policzków, a diablica podeszła do niej i położyła dłonie na jej policzkach.

— Odpocznij. — Rzuciła a dziewczyna padła w jej ramiona.

Mictlan, która do tej pory przyglądała się wszystkiemu z oddali podeszła do siostry. Posłała w jej kierunku pełne dezaprobaty spojrzenia. Młodsza z sióstr jedynie wzruszyła ramionami, jakby nie robiło jej to większej różnicy.

— Rozumiem, że mu nic nie będzie? — Dopytała skinieniem głowy wskazywać na chłopaka leżącego na ziemi kilka metrów od nich.

— On podpisał pakt z diabłem po tym, jak pokazałaś mu jego śmierć. Ludzie jednak niczego się tak nie obawiają, jak własnego końca. Co jest komiczne zważywszy na to, że są śmiertelni i powinni nawyknąć do myśli o tym, że i tak umrą.

— To nie takie łatwe Saren. — Stwierdziła ciemnooka, chociaż wiedziała, że ona nie zrozumie.

Bowiem kto nigdy nie kochał i nie ubolewał nad cierpieniem innych nigdy nie zrozumie lęku przed śmiercią.

— Może dla ciebie. Zresztą nie rozumiem, czemu ich bronisz. Jesteś tak samo bezduszna jak ja. — Zauważyła i poprawiła dziewczynę na rękach. — Gdzie ona mieszka? Odniosę ją. Musi myśleć, że to tylko koszmar. W końcu znasz zasady.

Ludzie nie mogli wiedzieć, że niebo i piekło istnieją. A raczej nie mogli mieć pewności, że tak jest. Według najwyższego stwórcy to odebrałoby im wybór. Poza tym żaden śmiertelnik nie zniesie świadomości o istnieniu czegoś tak doskonałego. A przynajmniej nie za życia.

— Zajmę się nim. — Oświadczyła, podając siostrze kartkę z zapisanym adresem. — Zanieś ją tam.

— Ty na pewno nie jesteś córka Lucyfera. Zdecydowanie za mało cieszy cię to, co robimy. — Rzuciła diablica, odbierając od kobiety kartkę papieru. Zczytała z niej adres i westchnęła ciężko. — Nie spapraj tego. — Warknęła i odwróciła się tyłem do siostry, zamierzając opuścić zaułek.

— To, że nie jestem jak ty, nie oznacza, że do niczego się nie nadaje. Więc łaskawie przestań się tak zachowywać, bo to ja przyszłam tutaj by Ci pomóc. A nie na odwrót. — Oświadczyła, jakby to wcale nie było takie oczywiste. — Robię to, żebyś wygrała, bo jesteś mniejszym złem. Jednak nadal możesz przegrać. Więc nie rób z siebie królowej, którą nigdy nie będziesz. Nawet w koronie. — Warknęła i szybkim krokiem podeszła do bezwładnego ciała chłopaka.

Saren mimo złości, która buzowała w jej żyłach, nic nie powiedziała. Jej oczy zalała czysta czerń a ona sama wraz z niesioną przez siebie dziewczyną stała się niewidoczna dla śmiertelników. Tak znacznie łatwiej uniknąć pytań, które były niewygodne.

Słowa siostry jakoś niespecjalnie ją ruszyły. Była w końcu urodzoną królową. Przynajmniej w takim przeświadczeniu żyła. Te słowa powtarzano jej niczym modlitwę od najmłodszych lat. A jako wyjaśnienie przypominano jej jak zawsze była podobna do ojca. Inni widzieli w niej jego odbicie. Jakby urodziła się po to, by zająć jego miejsce. To było jej przeznaczenia. A Saren zamierzała je wypełnić.

Sinners And Mortals Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz