XXVI

19 3 0
                                    

Uchyliła powieki spotykając się spojrzeniem z szarym sufitem. Zmarszczyła brwi czując kolejną falę bólu, która przeszła przez jej ciało, kiedy tylko się poruszyła. Niepewnie jednak zmusiła się do uniesienia ciała z miękkiego materaca. Rozejrzała się po pomieszczeniu, którego kompletnie nie poznawała. Mimo to doskonałe wiedziała, gdzie jest. To był jego dom. I wcale nie musiała znać tego pokoju, by to wiedzieć. W końcu, w jakie inne miejsce mogła zabrać ją siostra? Zwłaszcza po jej ostatnich słowa, które mogła sobie przypomnieć. Co znaczyło tylko jedno. Wiedział. I ta świadomość wywoływała u niej dziwny deskomfort, którego wcześniej nie znała.

Położyła stopy na zimnej podłodze i wstała z łóżka. Poczuła wtedy, że ma coś na ciele. Spojrzała w dół, orientując się, że ma na sobie nie swoje ubranie. Jednak w tym momencie to kompletnie nie zajęło jej myśli. Uniosła materiał czarnej bluzy i spojrzała na swój brzuch. Na którym widział opatrunek. Ona niewiele myśląc, zerwała go ze skóry. Co było jej wielkim błędem. Rana zapiekła boleśnie a ona syknęła niepocieszona. To zdecydowanie nie był jej dzień.

Zlokalizowała wzrokiem drzwi i do nich podeszła. Pociągła za klamkę i opuściła pokój. Przeszła przez całkiem krótki korytarz i zeszła na dół. Tam już z większą łatwością odnalazła kuchnie, w której stał on.

Caden stał przy kuchence i coś smażył. Początkowo wydał się nie zdawać sprawy z jej obecności. Jednak kiedy ta potrąciła garnek, który stał na ziemi, momentalnie się odwrócił zaalarmowany hałasem.

— Obudziłaś się. — Zauważył mało błyskotliwie, przyglądając się jej z uwagą. —... Nie wiem, co bardziej ambitnego miałbym w tej chwili powiedzieć. — Dodał po chwili, w której po prostu stali wpatrując się w siebie. Widocznie oboje oczekiwali, że to drugie zacznie mówić. — Zresztą to chyba ty powinnaś mi teraz wszystko wyjaśnić.

— Nie muszę Ci się z niczego tłumaczyć. — Zapewniła, przybierając bojowy wyraz twarzy. Dłoń docisnęła do rany, z której cały czas sączyła się czarna ciecz.

— Zwarzywszy na to, że uratowałem Ci życie chyba, jednak powinnaś. — Oświadczył wyjątkowo oschłym tonem. — Wciągnęłaś mnie w jakieś swoje intrygi z aniołami, więc teraz chce znać prawdę.

Te słowa chwilowo odebrały jej mowę. Czy mu powiedziała? Zdradziła, że miał być tylko kolejną duszą na jej liście? Saren skrycie liczyła, że nie. Nie chciałaby wiedział. I usilnie wmawiała sobie, że nie chciała tego, bo już tak daleko z nim zaszła. Czas ją gonił a ona nie mogła zaczynać wszystkiego od początku.

— Ile wiesz? — Spytała z poważną miną. Wiedziała, że to było pytanie, od którego musiała zacząć, by sama się nie podkopać.

— Twoja siostra powiedziała mi tylko tyle, że to ostrze, które z ciebie wyjąłem, było zaklęte w niebie. Powiedziała coś o tym, że może kiedyś przyjdzie po nie jakiś anioł. A ty sprawdziłaś na nas ogromne kłopoty. — Wyjawił, na co Saren mogła odetchnąć z ulgą. Nie wiedział. — I kazała ci przekazać, że wraca do domu. Cokolwiek to znaczy.

Caden mógł na tym etapie w jakiś sposób połączyć wątki. Prawda jednak była taka, że to wszystko wydawało się nierealne. I to na takim stopniu, że nawet nie próbował doszukiwać się w tym wszystkim nawet ciebie logiki. Chciał to wszystko usłyszeć od niej.

— Usiądź, bo inaczej pewnie padniesz. — Poleciła sama siadając przy niewielkim stole, ustawionym na środku kuchni. Caden niepewnie zdjął jedzenie z gazu i usiadł naprzeciw niej czekając co ta mu powie. — Jestem córką Lucyfera i Lilith. Tak diabła i matki demonów. Brzmi jak słaby żart jednak to prawda. Z Bast i z resztą rodzeństwa łączy mnie tylko ojciec. Jednak nie będę się w to zagłębia. Oni nie są tutaj ważni. — Oświadczyła, cały czas obserwując jego twarz, na której rodził się szok nie do opisania. — Bast wróciła do piekła, by uciec przed aniołami. W dużym skrócie przybyłam do świata śmiertelnych, by zdobyć duszę. Muszę ją mieć, by otrzymać koronę piekła. Bo jeśli ja jej nie dostanę otrzyma ją Danjal mój najstarszy brat. A możesz mi wierzyć. Sam Samael upadły anioł to przy nim potulny baranek. — Zapewniła, omijając kilka szczegółów. Nie mogła ich zdradzić. Nie jemu. — Aniołom to jednak się nie spodobało. A to ostrze było moim ostatnim ostrzeżeniem. Następnym razem zrobią ze mną coś o wiele gorszego.

— Chcesz mi powiedzieć, że rzeczy napisane w biblii to fakty? — Spytał, chcąc w jakiś sposób sobie to wszystko poukładać.

— Nie wszystkie. Prawda jest taka, że żadna religia dobrze nie oddaje całej prawdy. — Zdradziła, biorąc głęboki wdech. — Wiem, że to szok jednak w końcu przywykniesz. Nie jesteś pierwszym śmiertelnikiem, który dowiaduje się prawdy.

Po tych słowach nastała głucha cisza. Musiał sobie to wszystko poukładać. Wszystko to, co do tej pory wydawało mu się, naciąganą fikcją było prawdą. Bóg, diabeł, aniołowie i demony. To wszystko istniało. Było realne, chociaż nie do końca fizyczne.

— Jaka była moja rola w tym wszystkim? — Spytał, nagle uznając, że to kolejne pytanie, na które musiał znać odpowiedź.

— Żadna. Jesteś tylko przypadkową ofiarą. Wmieszaną w to wszystko tylko dlatego, że przez przypadek na siebie wpadliśmy. — Skłamała. A robiła to z taką lekkością, jakby cały czas mówiła mu czystą prawdę. Bo taka była. Zakłamana i manipulująca.

Przysunęła swoją rękę do jego, chcąc ją złapać. Jednak on wycofał gwałtownie dłoń. Jakby jej dotyk miał go zabić. Co było absurdalne. W końcu tyle razy już się dotykali. Niestety w tej sytuacji wszystko było absurdalna.

— Zmienię ci opatrunek. — Oświadczył, wstając z miejsca. Wziął apteczkę i wyjął z niej potrzebne rzeczy, podchodząc do niej. Ona wstała z miejsca i zdjęła z siebie bluzę, co przyszło jej z lekkim trudem. — Zerwałaś z siebie opatrunek. Nie możesz tak robić. — Upominał ją niczym dziecko.

— Nigdy wcześniej nie miałam na sobie opatrunku. Myślałam, że już się zagoiło. — Wytłumaczyła, brzmiąc dokładnie jak dziecko które coś przeskrobało.

Blondyn podszedł do niej i ponownie opatrzył ranę. Oczywiście nie miał pojęcia czy robi to dobrze. Nigdy wcześniej nie miał przecież kontaktu z demonicznym ciałem. Jednak nie miał serca jej tak zostawić. Krwawiącej. Z częściowo przypaloną skórą, której nawet nie próbował ruszać. Nie był chirurgiem. No i wierzył, że prędzej czy później jej ciało sobie z tym poradzi.

— Przepraszam, że cię okłamałam. — Dodała, kiedy ten stał do niej tyłem. Chował apteczne nie bardzo wiedząc, co jej odpowiedzieć na przeprosiny, które nawet nie były szczere.

— Będziesz jadła? Czy demony tak naprawdę nie mogą jeść? — Dopytał oschle, nawet na nią nie patrząc.

— Zjem z tobą obiad.

Sinners And Mortals Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz