Rozdział 2

932 61 0
                                    

CZARNA HERBATA

Ludzie mawiają, że miło jest wrócić na stare śmieci. Dylan Collins musiał to przyznać. Ale z jakiegoś powodu nie chciał mówić tego głośno.

Dopiero po powrocie do Nowego Jorku zdał sobie sprawy, jak bardzo tęsknił za tym miastem. Mimo iż był typem człowieka, który cenił sobie spokój i ciszę, to pęd tej wielkiej metropolii dawał mu motywację do działania. Czuł, że dobrze postąpił, wracając tu, do domu.

Bo to miejsce właśnie tak działało na ludzi – nie tęsknisz za nim, dopóki tam nie wrócisz i nie zobaczysz jak bardzo ci go brakowało.

Gdyby przez przypadek nie spotkał niedawno starego przyjaciela, zapewne w dalszym ciągu tkwiłby w Waszyngtonie, przywiązany do szarej, duszącej codzienności. Nadal byłby zamknięty w żelaznej klatce, którą wokół siebie stworzył. Miała to być miła odmiana, ale też i test czy da sobie radę z życiem na wolności. A tego bał się najbardziej. Że sobie z tym wszystkim nie poradzi.

Pomysł połączenia sił był spontaniczny, ale na tyle kuszący i zarazem obiecujący, że stał się idealną furtką do wyrwania się ze stolicy i zostawienie demonów przeszłości za sobą i zacząć nowy rozdział, w mieście, które nigdy nie śpi. I, mimo że to miejsce również wiązało się z jego koszmarem, chciał to przekuć w coś dobrego. Stanąć temu czoła i poukładać wszystko na nowo.

Ale do tego potrzebny jest czas i kto wie, może przydałoby się też wsparcie.

Zatrzasnął drzwi taksówki, która przywiozła go pod samo wejście do budynku Art Center.

Zlustrował uważnym wzrokiem wieżowiec. Piętrzący się ku niebu biurowiec z niezliczoną ilością okien robił wrażenie, nie tylko na młodym architekcie, ale też i na zwykłych przechodniach. Mimo że na ulicach Nowego Jorku aż roiło się od tak okazałych budynków, to z jakiegoś, nie do końca znanego nikomu powodu, przyciągał swoją niepowtarzalną aurą. Przechodząc obok niego, ludzie czuli się...inaczej.

Zapewne historia tego miejsca odgrywała w tym wszystkim znaczącą rolę.

W pierwszej chwili zdecydował się na policzenie jego pięter, ale przy dwudziestym piątym dał sobie spokój. Można by było pokusić się o stwierdzenie, że Dylan szybko odpuszcza, poddaje się. Ale nic bardziej mylnego.

Jego uwagę przyciągnął wibrujący telefon w kieszeni. Wsunął rękę do kieszeni czarnego płaszcza i wyciągnął z niej komórkę. Spojrzał na jej ekran, sprawdzając w pierwszej kolejności aktualną godzinę, a następnie odczytał wiadomość od przyjaciela, z którym miał za chwilę się spotkać.

08:55

Anthony: Daj mi trzydzieści minut.

Wywrócił oczami. Chowając urządzenie do kieszeni, drugą ręką odgarnął z czoła kosmyki ciemnych włosów. Styczniowy wiatr nieustępował a jego ostre podmuchy nieprzyjemnie szczypały skórę i mierzwiły jego starannie ułożoną tego ranka fryzurę.

Rzucił ostatnie spojrzenie na Art Center, zapisując sobie w myślach, aby zagłębić się w historię tego miejsca, i udał się w kierunku wejścia do budynku. Pchnął ciężkie szklane drzwi i znalazł się w dużym, jasnym, przestronnym holu, od razu skierował się ku windom. Nie za bardzo wziął sobie do serca prośbę przyjaciela i mimo wiadomości chciał jak najszybciej się z nim spotkać, by równie sprawnie zacząć pracę nad wspólną firmą, a przecież budowanie nowej potęgi nie miało potrwać raptem kilku dni. Dylan nie chciał zadowalać się ochłapami, jego ambicje sięgały wysoko i nie chciał tracić czasu.

Przywołał jedną z wind, po czym wcisnął guzik najwyższego piętra, na którym powinien się znaleźć. Jednak dźwig nawet nie drgnął, a na panelu zapaliła się czerwona dioda. Zdecydował się wykonać kilka dodatkowych prób, jednak kiedy też okazały się bezskuteczne, pełen frustracji i irytacji poszedł do recepcjonistki.

Art Of Love [18+]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz