Rozdział 38

243 19 1
                                    

ZAZDROŚĆ ŻÓŁTYCH KWIATÓW

Następnego dnia oboje zrezygnowali z siedzenia przy swoich biurkach na rzecz wspólnego przesiadywania przy jednym, dużym stole.

Dotychczas tak nikły dystans ich rozpraszała, teraz im obojgu pracowało się lepiej. W tej bliskości odnaleźli oparcie, odkładając na bok rozpraszacz.

Jednak w tamtym momencie Daphne była bardzo rozkojarzona. Wszystko przez to, że za długo wpatrywała się na dłonie Collinsa, które sprawnie przekładały między palcami rysik od swojego tabletu. Mimowolnie wróciła myślami do wieczoru, gdy te dłonie błądziły po jej ciele. Gdy pieściły jej skórę, pozostawiając na niej niewidzialne znaki, zupełnie jakby nieświadomie (lub z pełną premedytacją) ją naznaczył.

Instynktownie zacisnęła uda, gdy Dylan przeczesał swoje włosy, które opadły na jego czoło. Znów wróciły do niej wspomnienia, jak zaledwie kilka dni temu, to ona wplątywała palce w te ciemne kosmyki.

Gorący rumieniec uderzył jej policzki i dekolt.

Dlaczego w tym pieprzonym garniturze, musisz wyglądać tak dobrze, jęknęła w myślach.

Wiedziała, że będzie to powtarzać do znudzenia, ale to w połączeniu z opanowanym, a zarazem nieco chłodnym wyrazem twarzy, robiło z nią bardzo niepoprawne rzeczy. A bujna wyobraźnia, którą została obdarzona, wcale nie pomagała jej w poskromieniu niektórych instynktów. Mieliła dolną wargę między zębami, wciąż nie odrywając wzroku od siedzącego naprzeciwko niej architekta, nawet nie zastanawiając się do tej pory, czy on to dostrzega, a on przecież widział wszystko.

Rozchyliła usta, zdając sobie sprawę z tego, że w tej samej chwili Dylan uśmiechał się pod nosem, zapewne czując dziką satysfakcję z tego, jak na nią działał.

Powoli, wręcz leniwie, ale jednocześnie z głodem mieniącym się w oczach, przeniósł spojrzenie znad ekranu tabletu na twarz kobiety, dokładnie rejestrując, jak w każdej kolejnej sekundzie pojawiało się na niej coraz więcej różu.

– Ktoś puka – wychrypiał niskim głosem.

Dopiero wtedy Daphne wróciła na ziemię i rzeczywiście usłyszała donośny odgłos.

Chyba on jedyny starał się trzymać na powierzchni albo...ona wcale nie działała na niego tak, jak on na nią.

Ziarenko niepewności znów zaczęło w niej kiełkować.

– Otwarte! – krzyknęła z nadzieją, że zostanie usłyszana po drugiej stronie w miarę normalnie, że jej głos nie brzmiał jak zaciśnięty gdzieś w gardle.

– Puk, puk, mogę? – Zza drzwi wyłoniła się Amber, a Daphne skinęła pospiesznie głową, poprawiając odruchowo włosy. – Wszystko w porządku? – Weszła w głąb pomieszczenia, dokładnie przyglądając się szefowej. – Jesteś rozpalona. – Zeskanowała wzrokiem jej zaczerwienioną twarz.

Och, nie wiesz jak bardzo...

Daphne, uspokój się.

Sama już się nie poznawała. Nie sądziła, że wystarczy jeden wieczór, by rozbudzić w niej instynkty, które od wielu miesięcy były uśpione.

Ale to nie był zwykły wieczór w zwykłym towarzystwie.

Dylan Collins zdecydowanie nie należał do banalnych ludzi. Musiała w końcu dowiedzieć się dlaczego.

– Jeszcze trzyma cię gorączka z otwarcia? – Amber kontynuowała.

Dłoń Pearl od razu powędrowała do jej policzka, piekł ją jak rozżarzony węgiel.

Art Of Love [18+]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz