Rozdział 10

725 46 9
                                    

NIE JESTEM NA CIEBIE ZŁA.

Spotkania po dłuższym czasie rozłąki dla niektórych są jedynie czystym przypadkiem, zwykłym zbiegiem okoliczności. Natomiast dla innych ewidentnym znakiem od tego, kto lub co jest na górze. Jednym słowem – przeznaczeniem. Czymś, co od zawsze było zapisane w gwiazdach, czymś, co po prostu musiało się wydarzyć. Prędzej czy później, ale w końcu musiało się ziścić.

Dylan Collins bez wątpienia należał do tych ludzi, którzy wierzyli w fatum. Los znów postawił ich sobie na drodze, a młody architekt nie mógł tego tak po prostu zignorować. Nie mógł pozwolić, aby Daphne nie dała mu się wytłumaczyć i wysłuchać, tego co ma jej do powiedzenia.

Jednak było, to znacznie trudniejsze niż przypuszczał. A wiedział, że łatwo nie będzie. Ta jej niechęć, unikanie tylko jeszcze bardziej go nakręcało. Frustrował się i uśmiechał w duchu.

On też zdecydowanie miał coś z masochisty.

– Zapytam po raz trzeci – powiedziała spokojnie, przymykając powieki i ściskając palcami nasadę nosa. – Czy możesz otworzyć te cholerne drzwi?! – Obróciła się tak, aby być twarzą do mężczyzny i spojrzała na niego w oczekiwaniu na odpowiedź. Choć tak naprawdę znała odpowiedź na swoje pytanie i zapowiadało się, że po raz kolejny usłyszy dokładnie to samo.

Nie pomyliła się.

– A ja odpowiem po raz trzeci. Nie – odparł spokojnie.

Westchnęła z rezygnacją, opadając plecami na oparcie. W przeciągu kilku następnych sekund ciszy zaczęła wystukiwać palcami na drżącym udzie nieznany nawet sobie rytm. Wszystko po to, by zebrać myśli, aczkolwiek nieumiejętnie. Nie potrafiła dosadnie się skupić przez szum własnej krwi.

– Nico wyraził się jasno, że mam nie wracać z żadnym obcym typ...

– Nie jestem obcym typem, Daphne.

Przerwał jej spokojnym głosem, opierając dłoń na kierownicy.

– Nicolas to wie i ty też wiesz, choć nie chcesz tego przyznać.

– Możesz chociaż ruszyć? – mruknęła cicho, nie chcąc już dłużej brnąć w dyskusję. Chciała już wrócić do domu, wziąć długą kąpiel i zasnąć po męczącym dniu. Chciała tylko tego. – Stoimy tak już dobre dziesięć minut. – Poprawiła torbę z aparatem na kolanach i zakładając ręce pod biustem, wlepiła swój wzrok w widok za szybą po swojej prawej stronie.

Dylan w skupieniu przyglądał się skąpanemu w ciemności profilowi Daphne, oświetlanemu jedynie przez uliczne lampy. Żarówki mieniły się w jej niebieskich oczach, ocieplając nieznacznie chłód, jaki z nich bił. Tylko one jedyne były w stanie jakkolwiek wpłynąć na jej bezduszny obraz. Kompletnie nie przypominała mu kobiety, którą poznał pół roku temu. Po tamtej Daphne została jedynie obojętna otoczka.

Dopiero gdy odwróciła głowę i spojrzała na niego ponaglająco, zdołał wypowiedzieć:

– Jak sobie życzysz. – Przekręcił kluczyk w stacyjce. – Jednak wcześniej musisz zapiąć pasy. – Wspomniał o nich, gdyż koniec końców ich nie zapięła.

Z ledwie słyszalnym i niekoniecznie zrozumiałym, mruknięciem pod nosem, sięgnęła po pas i wpięła go do w odpowiednie miejsce, wówczas Collins wjechał już na główną drogę.

Pokonywali kolejne przecznice Nowego Jorku w kompletnej ciszy, która przerwana była jedynie przez cicho grające radio. Nawet wpadające w ucho akordy "I Like Me Better" od Lauv nie były w stanie, chociaż odrobinę rozładować napiętej atmosfery między nimi.

Art Of Love [18+]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz