Rozdział 11

686 39 3
                                    

CZYŻ NIE MAM RACJI?

Daphne miała na ten dzień jeden konkretny, ale i prosty plan – zająć się pracą i odciąć od jakichkolwiek emocji. Nic trudnego, prawda?

Nie dla wszystkich, a na pewno nie dla tej kobiety.

Niebieskie tulipany, które znalazła na wycieraczce, ani trochę nie pomagały jej w trzymaniu postanowień. A ten liścik? O, litości. Przesada.

Jadąc windom na ostatnie piętro Art Center zastanawiała się, czy nie powinna pracować tego dnia z domu. Jednak było już za późno na cofnięcie się, bo gdy tylko metalowe drzwi się rozstąpiły, ujrzała Amber, która kazała jej jak najszybciej udać się do sali konferencyjnej, a ta notabene rzadko kiedy była używana.

Może powinnam przenieść tu swoje rzeczy?, pomyślała podchodząc do przeszklonych drzwi. Zamarła z dłonią na klamce dostrzegając kto siedzi przy dużym stole.

Po drugiej stronie spodziewała się zobaczyć Alexis i Caleba, a nie swojego taty rozmawiającego z Blakiem Grahamem w towarzystwie Anthony'ego i Dylana w miejscu jej pracy.

Weszła do środka mierząc wszystkich mężczyzn uważnym spojrzeniem.

Prawie wszystkich.

Z całej siły starała się nie złapać w sidła ciemnych oczu, które wwiercały się w nią od chwili przekroczenia progu pomieszczenia. Bo od razu wyczuła na sobie jego wzrok. Tak jakby w głowie Collinsa zamontowano radar, który uruchamiał się, ilekroć znajdowała się w jego pobliżu.

Przerażające, a jednocześnie...pociągające.

– Cóż to za spotkanie? – Stanęła między Philipem a Blakiem i schyliła się, by pocałować ojca w policzek, równocześnie opierając dłoń na ramieniu pana Grahama, który od razu przykrył ją swoją i ścisnął pokrzepiająco. – I co ja mam z tym wspólnego? – dodała, podnosząc się do pionu.

Gdy tylko tata podniósł na nią wzrok, zmarszczył czoło.

– Wszystko w porządku, skarbie? – zapytał zmartwiony, widząc jej przeraźliwie bladą skórę i worki pod oczami, których najmocniejszy korektor nie był w stanie zakryć. Przeklinała w myślach, że nie dołożyła kolejnej warstwy. – Czy ty w ogóle dzisiaj spałaś?

– Miałam ciężką noc. – Chrząknęła, przykładając pięść do ust. – Więc, o co chodzi? – Jak najszybciej starała się ominąć temat swojego samopoczucia, wracając na pierwotne tory.

Mężczyzna jedynie pokręcił głową z rezygnacją. Choć przyzwyczajony był do takiego zachowania córki, to coraz bardziej się o nią martwił, jednocześnie był świadom tego, że nie przyjmie jego pomocy.

Bo ona nie chciała obarczać go swoimi problemami.

Philip wymienił porozumiewawcze spojrzenie z Blakiem, po czym odsunął krzesło obok siebie i wskazał je Daphne.

– Nie milczcie tak, tylko mówcie, o co chodzi. – Spięła się patrząc na dwójkę najstarszych mężczyzn. Ich twarze były niewzruszone, co jeszcze bardziej ją niepokoiło. Zerknęła na stół i dostrzegła teczkę i kilka luźnych kartek obok niej. – Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że tam jest twoja ostatnia wola. – Wskazała na folder, a ojciec powiódł za nią wzrokiem.

– Jeszcze nigdzie się nie wybieram, ale na wszelki wypadek zdradzę ci, że testament mam w żółtej. No wiesz, kolor radości, na poprawę humoru.

– Tato! – zrugała go, na co on parsknął śmiechem. – To nie jest zabawne. Zaczynam się denerwować.

– Daphne, nie martw się na zapas. – Starał się uspokoić dziewczynę, spokojnym tonem.

Art Of Love [18+]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz