Rozdział 42

196 13 0
                                    

KOLEJNE SKRADZIONE POCAŁUNKI.

Kilka wieczorów później, mieszkanie Daphne

Pocałunek słodszy od czekolady, delikatniejszy niż płatki kwiatów, subtelniejszy niż letni podmuch wiatru, a mimo to z każdym następnym muśnięciem przybierał na sile. Przyjemne mrowienie pod skórą wychodziło na powierzchnie, trzepot motylich skrzydeł o ściany podbrzusza łaskotały coraz śmielej. Muśnięcie języka o język. Szczęk uderzających o siebie zębów, gdy pocałunek zmieniał się w desperackie pragnienie o więcej. Gorąc stopniowa rozlewał się po ciele do tego stopnia aż w końcu Dylan się zawahał.

Pierwszy raz to on to uczynił.

Skłamałby, gdyby powiedział, że nie chciał kolejnego kroku. Był tylko człowiekiem z ludzkimi potrzebami bliskości, które tylko ona potrafiła zaspokoić. Świadomość, że znów znalazłaby się w jego ramionach zupełnie otumaniona pragnieniem, napawała go przyjemną ekscytacją na wyczekane zbliżenie. Ale jednocześnie nie miał zamiaru naciskać ani tym bardziej zmuszać Daphne do czegokolwiek.

Z niechęcią i szeptem zdrowego rozsądku odsunął się odrobinę.

Od razu napotkał spojrzeniem na iskrzące się niebieskie tęczówki oraz rozchylone, opuchnięte wargi, które ostatnimi czasy tak często całował.

To, co wydarzyło się w ciemni było ich ostatnim tak...intensywnym zbliżeniem. Od tamtej pory nie wykraczali poza ramy pocałunków. Jedne zakrawały na zwykłe buziaki, kiedy te drugie zdecydowanie należały do tych znacznie bardziej pochłaniających, szczególnie podczas gdy oboje, wciąż nieśmiało, błądzili dłońmi po swoich ciałach. Ale wciąż były tylko pocałunkami i ciekawskimi dłońmi.

Ostatnie dni wyglądały zupełnie tak samo, ale to była słodka rutyna, której Daphne od tak dawna pragnęła, choć sama na głos by tego nie przyznała. Z zadziwiającą, jak na nią, łatwością przyzwyczaiła się do niej.

Dzień w dzień odbierał ją spod mieszkania, wspólnie wchodzili do biura, by później w swoim towarzystwie iść na lunch. Rozdzielali się tylko po pracy, ale tylko po to by punkt o szóstej wieczorem znów się spotkać i snuć po Nowym Jorku w poszukiwaniu nowych historii. Nowych natchnień. Tego dnia nie było wcale inaczej.

Główną atrakcją tego dnia była wystawa fotografii Paula McCartneya w Brooklyn Museum. Jak dotąd nigdzie nieopublikowane fotografie wykonane przez założyciela i członka zespołu The Beatles.*

– Ty też nie przestawaj. – Daphne wyszeptała słowa, które niedawno to Dylan powiedział do niej.

Uśmiechnął się na fakt, że nieśmiałość, która wciąż jej towarzyszyła, nagle gdzieś zniknęła. Albo chociaż odeszła kawałek dalej.

– Masz jeszcze siłę po tym dzisiejszym spacerze? – parsknął, odgarniając kosmyki włosów, które okalały jej twarz. Przy okazji nie omieszkał pogładził delikatnie miękki policzek pokryty delikatnym rumieńcem, który wymalował się podczas ich pocałunku.

Wyprawa na drugą stronę brooklińskiego mostu trwała dobrą godzinę pieszo, aby zdążyć przed zamknięciem muzeum zdecydowali się dojechać tam metrem. Z powrotem jednak spacer był tym, czego Daphne potrzebowała, by wyżyć się artystycznie, obserwując miasto w poszukiwaniu idealnych, i tych mniej ale mimo to równie pięknych, kadrów.

Dylan przez część drogi słuchał jej odczuć na temat oglądanej przez nich wystawy. Zostali wrzuceni do samego serca zespołu i uwagi, jaka ich otaczała. Eyes of the Storm, były dosłownymi oczami do samego epicentrum Nowego Jorku z lat sześćdziesiątych, który od tamtej pory pozostaje zakochany w beatlesach. Portalem, który umożliwiał śledzenie pierwszej trasy zespołu oczami samego lidera, którego artystyczna wszechstronność powaliła Daphne na kolana. Ilość pełnych emocji klatek spowodowała, że zaczęła zauważać rzeczy, na które wcześnie nie zwróciłaby uwagi.

Art Of Love [18+]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz