Rozdział 25

594 43 10
                                    

TO NIE JEST IDEALNY SCENARIUSZ NA IDEALNE WALENTYNKI.

Następny dzień, 14 lutego

Daphne: Niestety tego dnia nie uraczę cię swoją obecnością.

Dylan wpatrywał się w ekran swojego telefonu, gdy przekraczał próg budynku. Z początku zdziwił się widząc wiadomość od kobiety, ale szybko zrozumiał, że wysłała to co sama chciała dostać dwa dni temu. Jakiegokolwiek znaku życia.

Choć z tyłu głowy wciąż tkwiła myśl o Daphne, to starał się skupić na pracy. Za kilka dni miała odbyć się prezentacja projektu biurowca, dla jednego z nowych klientów, którego udało się pozyskać Dylanowi przez stare znajomości.

W Waszyngtonie Dylan był udziałowcem jednej z większych firm architektonicznych w kraju, a trzymanie pieczy nad każdym projektem wychodzącym z jego działu było niezwykle obciążające. Ale lubił to. Miał wszystko pod kontrolą i to on sprawował odpowiedzialność nad zespołem. Gdy ktoś popełniał błąd, to tak naprawdę była to jego osobista porażka. Nawet jeżeli w rzeczywistości prawda była zupełnie inna.

Dlatego teraz, tu w Nowym Jorku, chciał zacząć wszystko od nowa, z czystą białą kartką, którą mógł zapełnić tak jak tylko pragnął.

Dodając do prezentacji analizę materiałów i kosztorys sporządzony przez Anthony'ego, zauważył wysłany link do artykułu.

Dylan z zainteresowaniem przyjrzał się nagłówkowi, który głosił: Upadek A&G?

Ze zmaszczonymi brwiami skupił się na czytaniu tekstu, który na pierwszy rzut oka na pewno nie był pisany przez osobę bezstronną. Wpis na domenie jednej z większych gazet w stanie dotyczył wczorajszego wieczoru i nijak miał się do odczuć, którymi dzieliły się w trakcie wydarzenia zaproszone na nie osoby. Collins starał się przypomnieć choć jedną twarz, która wykrzywiała się w grymasie niezadowolenie. Nawet ci, którym nie udało się przebić w licytacjach nie wychodzili z aukcji podirytowany.

Zsunął wzrok na sam koniec artykułu, dostrzegając jego ostatnie linijki, które spowodowały, że krew w jego żyłach zawrzała.

Wymyślenie i otworzenie pracowni pod szyldem A&G dla dzieciaków bez przyszłości? Tylko szaleniec wpadły na taki pomysł, mając świadomość w jak opłakanym stanie budżet galerii. Cóż, zobaczymy jak długo pociągną.

Zacisnął dłonie w pięści, by jakkolwiek wyładować swoją frustrację i narastającą złość. Jego nozdrza zafalowały, gdy zobaczył autora tego pseudoartykułu.

Patrick Allen.

Facet, którego nawet nie było na miejscu. Nie wiedział jak to wszystko wyglądało od kulis, w tekście nawet przez chwilę nie wspomniano i żadnym kontakcie z kimkolwiek z galerii. Rzetelności w tym ścierwie nie było nawet grama.

Ze zdecydowanie za dużą siłą zamknął klapę laptopa i oprał się na oparciu fotela. Zaczął się zastanawiać, czy wyssane z palca słowa Allena nie spowodowały, że Daphne zamknęła się w swoich czterech ścianach. Zaczął się bać, że wzięła do siebie to, co zarzucał jej mężczyzna.

Zerknął na spoczywającym na jego lewym nadgarstku zegarek. Było już dość późno, ale miał nadzieję, że Amber wciąż siedzi za swoim biurkiem. Wolał nie dzwonić do Daphne, gdyby jego przypuszczenia okazałyby się być prawdziwe, zapewne nie odebrałaby od niego telefonu.

I tak miał już wychodzić, więc zabrał swoje rzeczy i wyszedł z gabinetu.

– Amber. – Dziewczyna podniosła wzrok. – Wiesz, dlaczego Daphne nie przyszła dzisiaj do pracy?

Art Of Love [18+]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz