09

322 20 0
                                    

Jego nogi zdawały się wrosnąć w ziemię, nie pozwalając mu na wykonanie żadnego, nawet najmniejszego kroku. Czuł się jak prastare drzewo, którego korzenie rozrastały się jedynie bardziej, zakleszczając się w jednym miejscu. Miał wrażenie, jakby czas zatrzymał się i pędził jak szalony jednocześnie, co z każdego możliwego punktu widzenia było nielogiczne. Ale oni chyba od zawsze zdawali się tacy być. Zaburzeniem w logice i porządku świata, gdy ich uczucia tak sprzecznie walczyły ze wszystkim, nawet ze sobą.

Ale nie tym się teraz przejmował.

Ponieważ w tym momencie chciał biec.

Biec za Louisem, ile starczyłoby mu tchu w płucach, nawet jeśli miał wrażenie, że każdy oddech, który robił kosztował go więcej wysiłku niż całe jego życie zebrane do tego jednego momentu. I nie chciał się poddać, chociaż nadal stał w tym samym miejscu. Nie tym razem. Stawka była tak wielka, jakby chodziło o wszystko, co istniało.

W swojej głowie miał tylko jedno. Pragnął paść na kolana, zrobić cokolwiek, aby Louis tylko nie odszedł. Aby zostali razem. Rzucili wszystko, ukrywając się gdzieś przed całym światem. Naprawić siebie, stając się na nowo tym, czym byli na początku.

Chciał znów kochać i być kochanym w pełnym znaczeniu tych słów.

Ale tego nie zrobił.

Stał w sypialni, choć pomimo ciężaru, który miał wrażenie trzymał go tak mocno, to robił to tylko chwilę. Po chwili jednak jego nogi pozwoliły mu jedynie paść na kolana, gdy po policzkach znów zaczęły lecieć gorzkie łzy. Czuł się odrzucony i skopany, choć decyzja należała przecież do niego. To on miał zdecydować o ich przyszłości. Był sędzią w tej sprawie, chociaż wydawało się, że również był i oskarżonym, i ofiarą.

Wszystko działało w nim tak sprzecznie. Logika nie miała teraz prawa bytu, a i emocje wydawały się być nieodpowiednie do opisania tego, co właśnie się z nim działo.

Schował twarz w dłonie, nie mogąc poradzić sobie z tym wszystkim, co w nim siedziało i co nim targało. Wydawało mu się, że nie może oddychać. Że jego płuca są tak ściśnięte, że nie miały zamiaru przyjmować w siebie żadnego tlenu.

Czuł, że im Louis bardziej się oddalał, tym mocniej odcinał go od tak potrzebnego dla człowieka tlenu. Jednak wiedział, że bez niego nie miało liczyć się już nic innego, więc mógł paść na drewnianą posadzkę, oddając się swojemu cierpieniu.

Kompletnie stracił panowanie nad swoimi zmysłami. Miał wrażenie, że słyszy dziwny dźwięk, oczy przysłoniły słone łzy, a chłód podłogi również na niego nie dział. Wydawało się, że nie zostało w nim już nic z tego samego prokuratora, o którym pisały gazety. Tego silnego, stojącego na straży sprawiedliwości i prawa.

Teraz był skorupą, z której dusza i serce wydawały się uchodzić. Był zimny, jakby z każdą mijającą sekundą to, co w nim wrzało, stygło, pozostawiając jedynie popiół.

Ledwie udało mu się doczołgać do okna. Jego nogi zdawały się ważyć po kilka ton, a mięsnie były tak zastałe, że kolana nie chciały się nawet zginać. Wystarczyła chwila, aby upadł. Sięgnął dna. Ale ten ostatni raz chciał zobaczyć, jak znajome Maserati odjeżdża spod budynku, zostawiając go tak bardzo zrozpaczonego i pragnącego bliskości.

Chciał zapewnienia, że będzie dobrze.

Zapewnienia czegoś, co już się nie stanie.

Nie będzie dobrze. Harry tak mocno to wiedział, choć łudził się, raniąc jedynie mocniej.

Ale ku jego zdziwieniu, samochód nadal stał. Co było dziwnym, ponieważ mógł stracić poczucie czasu, ale zdawał sobie sprawę z tego, że musiało minąć więcej niż dwie, może trzy, minuty. Pojazd, który wydawało się, że mógł opisać z zamkniętymi oczami, wciąż uderzał w jego oczy, odznaczając się na nocnym widoku zza okna, choć zamrugał kilkukrotnie.

✓ |  Taste of EvilOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz