Zatrzymanie Amandy faktycznie odbiło się szerokim echem, tak jak Harry podejrzewał, Media rozpisywały się o tym, jak policja zabierała kobietę, oskarżoną w tym momencie o zabójstwo nastolatka. Styles oczywiście ledwo mógł przez to wyjść z budynku prokuratury. Dziennikarze zebrali się i przekrzykiwali, zadając pytania, na które on jednak nie odpowiadał. Nie od tego był, więc nie zamierzał dodawać czegokolwiek do swoich codziennych obowiązków. Chował jedynie twarz za swoją dłonią, kiedy miał już dosyć uderzających w jego oczy fleszy aparatów, kiedy próbował przedostać się do własnego samochodu.
Co również nie było dziwne to to, że nie rozmawiał również z Louisem. Chociaż czekał na jego powrót po niezręcznej kłótni spowodowanej jego podejrzeniami, mężczyzna nie wrócił. Harry wydzwaniał do niego, ale bez większego skutku. Już zaczynał się zastanawiać czy nic się nie stało.
Widział, że szatyn był w mieszkaniu. W szafie kilka rzeczy było poprzestawianych, podobnie jak w łazience. Nie wiedział, gdzie zatrzymał się w weekend, ale wiedział, że Louis był jak kot, zawsze spadający na cztery łapy.
Domyślał się, że teraz na pewno siedział w swojej kancelarii i próbował wyciągnąć Amandę z aresztu, chociaż przy oskarżeniu o morderstwo to wcale nie było takie łatwe. Tym bardziej, że nie była to zbrodnia z przypadku lub w afekcie.
Harry wiedział, że rozprawa na pewno nie odbędzie się za tydzień. Jak nic minie kolejny miesiąc czy dwa, zanim to wszystko się zacznie. Zanim nie staną po dwóch stronach, walcząc o kolejne dowody, które miały dowieść, że to ich teza była prawdziwa.
Teraz wiedział, że musiał wszystko dokładnie przygotować. Linia oskarżenia musiała być, oparta o zeznania każdej ważnej osoby i dowodu, łącząc ją z osobą Amandy, która właśnie kierowała się do aresztu, gdzie miała spędzić kolejne tygodnie. Musiał udowodnić, że wcale się nie mylił. Że mieszkanka jego przeczuć, motywu i dowodów nie była tylko błędnym myśleniem, ale logicznym, prawidłowym tokiem.
I to wszystko było tak ważnie, ponieważ wiedział, że walka z Louisem wcale nie będzie łatwa. Chociaż nie bywał na rozprawach swojego męża, to miał pewność, że ten miał w rękawie schowane wiele asów, które napsują mu nerwów. Czasami słyszał rozmowy innych, kiedy w czasach ich lepszych relacji, przyjeżdżał po niego. Ludzie mówili, że chociaż normalnie potrafił zachować się czasami nieco arogancko, to na Sali porzucał wszelakie skrupuły.
Już chciał się na to wszystko przygotować. Głównie dlatego, że nie mógł niestety przewidzieć, czym spróbuje ich wszystkich zaskoczyć szatyn.
Dlatego też on również musiał być gotowy na kontrataki, którymi odbije każde jedne słowa sprzeciwu wobec dowodów czy zeznań.
Harry jechał do swojego mieszkania. Już z rana zabrał rzeczy z tymczasowego lokum u Tomlinsona. Chociaż wcale aż tak mocno nie chciał tego robić, ponieważ do samego momentu, który wydarzył się w weekend, naprawdę było miło na nowo mieszkać z kimś, nawet jeśli przecież nie spędzali całego dnia razem. Wolał co prawda swój spory apartament, który wciąż należał prawnie do ich dwójki, ale tam czuł się czasami samotny.
Ale musiał się wynieść. W obliczu tej całej sytuacji byłoby to bardziej niż niezręczne. Dlatego zabrał co jego i tyle. Zostawił krótki list, w którym ponownie przepraszał, ale póki nie miał spotkać się z Louisem twarzą w twarz, to nie mógł za wiele zrobić. Był gotowy na rozmowę, na przyznanie się do swojego błędu.
Nie chciał niszczyć tego, co mimo wszystko było między nimi. Uwierzył Louisowi i ganił siebie za to, że tak bardzo zwątpił.
Teraz dziwnie było mu wsiadać do windy. Trzymał torbę w swojej ręce, mając dziwne déjà vu, chociaż przecież ani nikt go nie obserwował, ani nikt nie ruszył jego wycieraczki, która niemal idealnie stała w miejscu, gdzie zawsze zostawiała ją osoba odpowiedzialna za sprzątanie budynku. Przynajmniej czuł się pewniej z tym, że teraz już raczej nie zostanie przez kogokolwiek zaatakowany.
CZYTASZ
✓ | Taste of Evil
FanfictionŻyciowa mądrość mówi, aby nie pracować w tym samym miejscu. I chyba było w tym coś prawdziwego, ponieważ Louis i Harry zajmowali się prawiem, lecz na sali sądowej mogli co najwyżej stanąć po dwóch przeciwnych stronach. Ten pierwszy nazywany był adw...