Noc.
Zawsze wydawała dla niego najspokojniejszym czasem w ciągu jego dnia. Kiedy był w domu, schowany pod swoim ulubionym kocem. Czasami nie mógł spać, ale słyszał wtedy od czasu do czasu szum samochodów i niegdyś jeszcze pochrapywanie Louisa, który wiecznie się wiercił, aż w końcu zgarniał męża w swoje ramiona i obaj jakoś wspólnie zasypiali spokojnie.
Teraz jednak była cisza. Niemal krępująca, powodująca u niego szaleństwo. Miał wrażenie, że miasto umarło razem z jego sercem.
Ale nie było też spokoju, który zwykle go otaczał. Nie czuł się dobrze, choć było to jego własne miejsce w świecie. Leżał na ich łóżku, ledwie skopując z siebie buty, które teraz leżały gdzieś w kącie pomieszczenia.
Harry przepłakał całą noc.
Chował twarz w poduszkę, a szloch raz po raz wstrząsał jego ciałem. Nie potrafił uspokoić drżenia swojego ciała, kiedy miał wrażenie, że był mu tak źle i zimno, choć po latach mieszkania z szatynem przyzwyczaił się do tego, że przez cały rok w mieszkaniu musiało być ciepło. Nawet ich ulubiona kołdra, pod którą zawsze spali razem, walcząc o jej jak największą ilość dla siebie, nie dawała mu poczucia ciepła, a jedynie duszność, jakby materiał zaciskał się wokół niego nieprzyjemne.
Czuł, jak bawełniany materiał przesiąka od kolejnych łez, które uciekały niemal bezwiednie z jego oczy. Zaciskał palce na poduszce, pragnąc jedynie się obudzić i odkryć, że być może to wszystko było tylko snem.
Ale wiedział, tak boleśnie wiedział, że to wcale nie był koszmar. To było tylko jego życie.
Nie wiedział nawet czemu tak bardzo na to wszystko reagował. W końcu sam wniósł o rozwód. To on był tym, który powiedział Louisowi, że potrzebują zmiany. Że zmieniają się na gorsze i niszczą siebie wzajemnie.
Jednak może nigdy by nie przypuszczał, że Louis pozbiera się po ich rozstaniu tak szybko. Że tak prędko znajdzie na niego zastępstwo. Ktoś śmiał zabrać jego serce dla siebie. A on nie chciał nawet o tym myśleć. Że Louis mógł mieć kogoś, nawet jeśli życzył mu najlepiej.
Czuł, jakby nie mógł pogodzić się z kimś, że ten miał kogoś, kto mógł spędzać z nim wieczory. Oglądać te kurze łapki, które pojawiały się, kiedy uśmiechał się, gdy widział coś zabawnego albo gdy brunet opowiadał swój kolejny, nieco kiepski żart.
Skulił się mocniej pod swoją pościelą. Nie miał siły wstać, ale wiedział, że musiał. Musiał doprowadzić się do porządku, ale tak bardzo było to dla niego trudne. Jego usta były suche, a oczy popuchnięte. Czuł się źle. Było mu niedobrze, a jakikolwiek ruch powodował, że chciało mu się wymiotować.
Był zazdrosny, zły i rozdarty. Czuł, jakby chciał coś zniszczyć, nie bacząc na jakiekolwiek konsekwencje. Pragnął wyjąć wszystkie zdjęcia, które schował jakiś czas temu i porwać je na drobny mak. Każdą jedna fotografię. Zniszczyć wszystkie wspomnienia, licząc na to, że przestaną go to tak mocno ranić.
I chociaż wziął nawet w którymś momencie zdjęcia do ręki to nie zrobił z nimi nic. Nie potrafiłby. Płakał jedynie bardziej, widząc ich pierwsze wspólne święta, remont malutkiej kawalerki na obrzeżach centrum, którą sami wyremontowali i zrobili zdjęcie, gdy obydwaj byli cali brudni od farby. Najgorszej uderzały w niego jednak zdjęcia ze ślubu, gdzie nie odstępowali się ani na krok. Nawet goście śmiali się z nich, że do łazienki chodzili razem. I może była to prawda, ponieważ nie potrafili sobie również odmówić kilku bardziej śmiałych pocałunków.
Nie obwiniał jedynie Louisa o ich rozstanie. Wiedział, że obydwaj zawiedli. Że Harry nie rozmawiał z nim kiedyś więcej, nie walczył o to, aby Tomlinson nie popadł w gorączkę pieniędzy. Teraz jednak nie było już odwrotu. Słowo miało się zapaść, a oni mieli przestać być małżeństwem.
CZYTASZ
✓ | Taste of Evil
FanfictionŻyciowa mądrość mówi, aby nie pracować w tym samym miejscu. I chyba było w tym coś prawdziwego, ponieważ Louis i Harry zajmowali się prawiem, lecz na sali sądowej mogli co najwyżej stanąć po dwóch przeciwnych stronach. Ten pierwszy nazywany był adw...