Wszystko wydawało się być zawieszone w dziwnej próżni. Te wrażenie zdawało się go dobijać, jednak z drugiej strony walczył z tym najmocniej jak tylko się da. Nie mógł pozwolić, aby to wszystko go pochłonęło. Wiedział, że był na to wystarczająco silny.
A jednak czuł się dziwnie, kiedy wysiadał z samochodu. Spojrzał na wolnostojący budynek, który otoczony był ładnym, małym parczkiem. Wyglądało to jak restauracja, gdzie można było zrobić większe przyjęcie, a nie luksusowy klub. Ale wszystko mogło zaskoczyć.
Musiał przyznać, że miał dziwne wspomnienia z tym miejscem, a teraz być może to tutaj została popełniona zbrodnia. Znał mniej więcej ten rejon, więc był świadomy tego, że niedaleko już płynęła Tamiza, więc byłaby to dla mordercy idealna lokalizacja, aby móc pozbyć się zwłok. Wszystko wydawało mu się ze sobą zazębiać, dlatego był ciekawy tego wszystkiego.
W jego głowie niemalże zaraz pojawiła się mapa okolicy. Potencjalne dróżki, którymi sam niegdyś chodził. Bowiem czasami i on upijał się w tym samym klubie z Lousiem, a kiedy mieli już dosyć tańca i ludzi, którzy nie rozumieli, że nie szukają nikogo do trójkąta, wychodzili i szli niedaleko. Było już wtedy ciszej, kiedy nie słyszeli dudniącej muzyki z klubu. Szatyn odpalał wtedy papierosa, narzekając na wszystko, a jedynie nie na swojego męża, który szedł tuż obok, będąc przyklejonym do jego boku.
Ale co ważniejsze dla tej sprawy. Wiedział, że była rzeka. Sami do niej szli, trzymając się za ręce, choć ich krok zataczał się wtedy jeszcze bardziej, więc zatrzymywali się co chwila i rozmawiali o przyszłości. Oczywiście najczęściej były to tylko pijackie marzenia, ale obydwaj byli wtedy zadowoleni, całując się, jakby nie miało być jutra.
I Harry nie przypominał sobie tego, aby znów popaść w smutek. Raczej próbował obliczyć sobie w głowie czas, jaki był potrzebny, aby dojść – najczęściej w stanie nietrzeźwym albo z ciężarem – do rzeki. Wiedział, że będzie musiał i tak skierować tam swoje kroki. Nie sądził, że znajdzie tam jakiś ślad, ale może akurat w ten pochmurny i nieco deszczowy dzień, to właśnie do niego uśmiechnie się promień szczęścia.
Nie miał jednak czasu do stracenia, uznając, że zajmie się tym tuż po rozmowie. Słowa świadka na pewno będą miały większe znaczenie. Na ulicy w końcu wiele rzeczy mogło już zaniknąć albo stać się zbyt przybrudzonymi, aby były warte zachodu. Dlatego od razu ruszył po prostu w stronę budynku, gdzie właściciel miał już na niego czekać. Jednak zdziwił się, kiedy próbował otworzyć drzwi, ale nawet szarpnięcie nie pomogło. Harry zmarszczył brwi. Czy ktoś robił sobie z niego nic więcej jak zwykłe żarty? Walił w drzwi, jednak nie pojawił się nikt, kto mógłby mu je otworzyć.
Nie podobało mu się to. Zdecydowanie mu się to nie podobało. Zaraz ruszył na tyły budynku, licząc na to, że to właśnie tam znajdzie jakieś otwarte drzwi, albo chociaż okno, które w najgorszym scenariuszu będzie musiał wybić. Jego kroki były szybkie. Wiedział, że coś tutaj nie pasowało i bał się, że albo mogło być to pułapką, albo przyjechanie w to miejsce miało nie skończyć się dobrze dla właściciela.
I nie zdziwił się nawet, kiedy tylne drzwi, które pewnie były w głównej mierze przeznaczone dla pracowników, były otwarte, jakby tylko czekały, aby ktoś przez nie przeszedł. I Harry nie wiedział, czy nie popełniał błędu, ale zrobił to.
Szybko znalazł się na zapleczu. Stały duże, ciężkie beczki z piwem, jakieś plastikowe skrzynki, w których normalnie pewnie stały szklane napoje, oraz pełno jakiś innych rzeczy, na które Harry już nie zwrócił takiej uwagi. Nie było to dla niego teraz ważne. Jedyne co złapał to nóż i pusta butelka, które w najgorszym i najbardziej niebezpiecznym momencie miały mu pomóc w obronie swojego własnego zdrowia i życia. Czuł w kieszeni telefon, z którego w każdej chwili mógł skorzystać, aby wezwać pomoc.
CZYTASZ
✓ | Taste of Evil
FanfictionŻyciowa mądrość mówi, aby nie pracować w tym samym miejscu. I chyba było w tym coś prawdziwego, ponieważ Louis i Harry zajmowali się prawiem, lecz na sali sądowej mogli co najwyżej stanąć po dwóch przeciwnych stronach. Ten pierwszy nazywany był adw...