29 | ostatni

360 23 5
                                    

Rok później


Paryż był ich miejscem na świecie. Ba, mogli nawet powiedzieć, za sama Francja bez specjalnego uwzględnienia jakiegokolwiek miasta. A tak przynajmniej im się wydawało. Być może miało na to wpływ to, jakim zmianom uległo ich życie. Louis zaczął wykładać, spełniając się w tym i nie mając już tak wiele stresu jak wcześniej. Za to Harry... Cóż, on nie do końca wiedział na samym początku, co miał ze sobą zrobić. Czuł jednak, że potrzebował mimo wszystko jakiejś odmiany od prawa.

I, cóż, okazja nadarzyła się sama, kiedy po tych wszystkich tygodniach kursów, kiedy wydawało się, że mówił już całkiem nieźle, znalazł dla siebie pracę w piekarni niedaleko domu. Znów czuł się, jakby był nastolatkiem, ale wcale mu to nie przeszkadzało. Chociaż nie zarabiał już takich pieniędzy jak wczesnej, to dla odmiany zawsze przynosił do domu jakieś smakołyki albo pyszne bułki, którymi zajadali się w łóżku.

Czuł się zupełnie inaczej. Lżej. Wiedział, że na jego barkach nie ciąży już potrzeba sprawiedliwości, a najcięższym momentem dla niego było to, jak musiał mówić starszym osobom, że ich ulubionego pieczywa już nie ma, ale może polecić coś innego.

Ich życie stało się inne... Spokojniejsze. Ale bardzo im się to podobało. Mieli czas, aby na nowo móc pracować nad sobą i uczuciami do siebie. To wydawało się być dla nich najważniejsze. Poprawić to, przez co wcześniej prawie zniszczyli swoje małżeństwo. Teraz rozmawiali ze sobą o wszystkim, nawet o bzdurach, na które nie zwracali wcześniej uwagi. Starali się spędzać ze sobą więcej czasu, sporo jeżdżąc i zwiedzając piękno ich nowego domu. Jednak nie wybierali się nigdy zbyt daleko, bo mieli na swojej głowie również dwa potwory. Clifforda i Bruca, na których przelali całą swoją miłość.

Bo chociaż na początku Harry zaznaczał, że psy nie będą spały z nimi, tak teraz sam oddawał im jeszcze więcej miejsca, aby tylko było im wygodnie. A musiał przyznać, że z tych małych, pięknych kulek miały wyrosnąć potężne psiaki. Ale obaj kochali je nad życie, traktując je jak własne dzieci.

Również przez ich psiaki pozbyli się samochodu Louisa, wymieniając go na coś nieco bardziej odpowiedniego na wyprawy do lasu z dwójką ich potworków i czuli się naprawdę jak rodzina.

Teraz jednak ich psie pociechy musiały zostać w domu. Oni sami postanowili wybrać się na wycieczkę po samym centrum Paryża, a nie tylko zwiedzali obrzeża, na których sami mieszkali. A zachowywali się tak, jakby dopiero co byli nowożeńcami, a przecież byli tyle lat po ślubie. Ale w końcu przeżywali właśnie swoją drugą młodość, więc nikt nie mógł mieć im tego za złe.

Harry siedział na ławce, przyglądając się płynącej leniwie Sekwanie. Jeszcze rok temu rzeka była dla niego miejscem, gdzie znalazł ciało Brandona, a teraz wpatrywał się w wodę, już nic nie czując. Cieszył się jedynie, że to koniec tego wszystkiego, a Martinowie spędzą wiele, wiele lat w miejscu, w którym powinni znaleźć się już dawno. W więzieniu.

Westchnął, spoglądając na zegarek. Jego mąż zniknął dobry kwadrans temu i kazał czekać Harry'emu. Ten zaczął się zastanawiać, czy Louis aby przypadkiem się nie zgubił. Dawał sobie jeszcze pięć minut i wtedy zadzwoni do szatyna, aby dowiedzieć się, gdzie ten był.

Jednak wystarczyła chwila, aby ten wrócił, na dodatek z głupowatym uśmieszkiem.

Vous venez souvent ici? — zadał pytanie szatyn, a Harry spojrzał na niego ze zmarszczonymi brwiami. Bo po co jego własny mąż miałby pytać się go, czy często tutaj przychodzi, skoro ten doskonale o tym wiedział.

— Przecież jesteś tutaj tak samo często jak ja — odpowiedział i zaraz widział przetwór oczami, jaki wykonał Tomlinson.

— Harry, na boga, jesteś bardziej toporny niż ściana, kiedy próbuję cię poderwać — rzucił Louis, wyciągając z płóciennej torbę pudełko makaroników, które udało mu się dla nich zdobyć. Miał również dwie butelki wody i jakiś słodszy napój, gdyby mieli jednak ochotę na coś takiego.

— Mógłbyś zacząć od czegoś bardziej słodkiego — odpowiedział ze śmiechem Styles, otwierając pudełko i przyglądając się ładnie wyglądającym słodyczom. Zdecydowanie chciał już je zjeść.

T'as d'beaux yeux, tu sais? — zapytał szatyn, łapiąc za jeden makaronik, który szybko zniknął w jego ustach.

— Nie sądzę, abym to ja miał ładne oczy — mruknął Harry, ale na jego twarzy mienił się delikatny uśmiech. — Na pewno nie są tak wspaniałe jak twoje.

Prawdopodobnie dla większości mogli wyglądać, jak para z tych wszystkich sztampowych filmów i jedyne czego brakowało to zestaw kamer dookoła nich. Ale nie przejmowali się nikim innym. Teraz liczyli się wyłącznie oni. Było już grubo po szesnastej, ale wiedzieli, że mają jeszcze dla siebie trochę czasu. Dlatego chcieli wykorzystać jak najlepiej każdą minutę, karmiąc się czy rzucając w swoją stronę kolejne zdania, które miały służyć jako pomoc w podrywie.

Jednak w końcu wstali ze swojej ławki i ruszyli na krótki spacer rzeką. Było to grubo godzinę później, a słońce powoli zaczynało zachodzić. Trzymali się za ręce, idąc nadal w pobliżu rzeki. Rozmawiali, opowiadając sobie o planach na kolejne dni, ciesząc się swoim życiem, dając sobie na wszystko czas.

Czas na to, aby wszystko było idealnie.

W końcu zatrzymali się, stając obok siebie i wpatrując się w zachodzące nad wodą słońce. Trzymali się nadal za ręce i nie wydawało się, że mieli je w najbliższym czasie puścić, jakby te były sklejone czymś, co miało być nierozerwalne.

— Wiesz co, Harry? — zapytał cicho Louis, kiedy stali tak blisko siebie.

Styles spojrzał na swojego męża i czekał jedynie na to, co ten miał zamiar powiedzieć.

Je veux passer ma vie avec toi.

Chcę spędzić resztę mojego życia z tobą.

I w oczach młodszego zaraz pojawiły się łzy. Ale wcale nie te ze smutku. Prędzej szczęścia i tej dziwnej emocji, której nie umiał nazwać, ale zawsze sprawiała, że płakał na pewnych filmach. Wszystko wydawało mu się takie idealne. Wtulił się w drugie ciało, chowając twarz w szli, gdzie czuł jeszcze nikłą woń perfum, które sam mu sprezentował.

Je t'aime, Louis — odpowiedział mu Harry, jakby to było jedyne co umiał z siebie wydusić w natłoku emocji.

Je t'aime aussi, 'arry.

Spojrzeli na siebie, uśmiechając się. Reszta ich życia wydawała się malować już wyłącznie w pięknych barwach. Bo choć poznali niemal zabójczy smak zła, to znali coś, co było jeszcze silniejsze i niemal niezniszczalne.

Smak ich miłości.


Koniec


✓ |  Taste of EvilOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz