Rozdział 1.

853 30 7
                                    

David

2015, lipiec..

Szedłem ulicami Nowego Jorku mijając grupy nastolatków, zakochany oraz tych samotnych.

— O boże, mój iphone! — krzyknęła zdramatyzowana nastolatka widząc, że telefon leży ekranem na betonie.

A podobno studentki są biedne.

 Zatrzymałem się na przystanku autobusowym, czekając na bus który zatrzymuję się najbliżej central parku, do którego zmierzałem.

 Wszedłem do przepełnionego autobusu, odnajdując wolne miejsce, obok blondwłosej dziewczyny. Wyjąłem białe, najzwyklejsze słuchawki z kieszeni, podłączając kabelek do telefonu. Kliknąłem zieloną ikonkę spotify, włączając całkiem nową piosenkę twenty one pilots, czyli stressed out.

 Wzrok miałem wlepiony w widoki za brudnym oknem. Nie były to raczej zapierające dech w piersiach widoki, bo były to tylko Nowojorkie budynki, a gdzieniegdzie równo przycięte drzewka i krzaki. Cóż, mimo że wychowałem się w miejscu gdzie natura była na pierwszym miejscu, to i tak ciągnie mnie do tego tłocznego miejsca, gdzie nigdzie nie masz swojej przestrzeni, a spacery wyglądają jak wypad do miasta, gdy jeszcze mieszkałem w Abridege.

Coś mnie tu zatrzymuje, kto wie, może ja sam nie pozwalam sobie wyjechać do tamtej rudery zabitej już nieco nowszymi dechami, gdzie wszędzie roi się od łąk i innych zjawisk natury. Albo tych ludzi, co wiedzą o tobie więcej, niż ty sam.

 To był właśnie jeden z powodów dlaczego, raczej, tam nie wrócę.

 — Następna stacja.. — nie dosłyszałem, przez zagłuszającą wszystko piosenkę i ludzi.

***

Idąc w stronę Central parku, mój wzrok przykuła uliczka. Nie wydawała się być ciekawa, a mimo wszystko podkusiło mnie, aby do niej na chwilę pójść i się rozejrzeć. Uliczka nie była czy odludniona czy pusta. Byli tu ludzię i jak się okazało, było to uliczka... Delikatnie mówiąc ludzi którzy uwielbiają przyrode.

Po chwili z tamtąd wyszedłem, zmierzając już prosto do docelowego miejsca.

Wszedłem do parku. Na ławkach siedziało pełno zakochany i nie tylko.

Czy przeniosłem się przez magiczny portal? Nie wydaje mi się, aby było to miasto zakochany tylko, pieprzony, Nowy Jork.

 Poczułem silne uderzenie w tors oraz zimną ciecz rozlaną na mojej szarej bluzię. Spojrzałem na dół. Niska, drobna blondynka patrzała na mnie z dołu przerażona, gdy ja strzelałem do niej piorunami z oczu.

 — Kurwa, chodzić nie umiesz!? Czy może ślepa jesteś — zapytałem, patrząc na swoją brudną bluzę w jakimś soku prawdopodobnie porzeczkowym. Kupiłem ją zeszłego dnia, a już jest w takim katastrofalnym stanie. Podniosłem nieco głos na dziewczynę.

 — Bardzo przepraszam, nie zauważyłam Cię. Poczekaj, wytrę Ci tą bluzę — dziewczyna wyciągnęła z kieszeni swojego cienkiego płaszcza chusteczkę i zaczeła wycierać nią moją bluzę, co nie dało wielu skutków.

Kto nosi prawie w środku lata płaszcz?
A kto nosi bluzę w prawie środku lata, David?

 — Przestań, już wystarczająco się pokazałaś — sarknąłem,  po czym wyrwałem z jej rąk chusteczkę, zgniotłem ją i włożyłem z powrotem do kieszeni jej czarnego płaszcza.

 — No ale przeprosiłam Cię! — wspomniała. Tak jakby durne słowo "przepraszam", cokolwiek miało zmienić. Cóż, nie zmieni tego, że bluza nagle bedzię wyglądała jak od razu po zakupieniu jej w sklepie.

— Ale wylałaś na mnie jakiś cholerny pożeczkowy sok, czy co to tam było — szepnąłem głośno,tak by dziewczyna naprzeciw, bardzo dobrze to usłyszała.

 — Boże.. Kłócą się jak stare małżeństwo — jedna z kobiet, która przechodziła obok powiedziała do drugiej, kręcąc przy tym głową. Można było już tylko usłyszeć ich śmiechy.

 — Fiksatka — parsknąłem, zapominając o obecności nieziemsko wkurwiającej dziewczyny.

— Ej, nie powinno się tak mówić — zbulwersowana dziewczyna zwróciła mi uwagę.

 Tak, czyli że jak?

 — Hę?

 — Nie można obrzucać wyzwiskami starszych ludzi. Nie można nikogo wyzywać, Panie bluza w pożeczkowym soku — wytłumaczyła, patrząc na mnie karcąco.

 — Bo? — Zapytałem głupio. Zignorowałem to, jak mnie nazwała, nie chcąc się kłócić z jeszcze gorszæ fiksatką, niż były tamte kobiety. Czekaj, poprawa, ponieważ nie powinno się tak bzdurzyć.

 — Bo tak nie wypada. Powinno się mieć szacunek do innych, nie zwarzając na to kim są czy kim byli w przeszłości. Nawet jak tamte Panie tego akurat nie usłyszały, to i tak Cię to nie usprawiedliwia. Zwyczajnie nie powinieneś tak mówić. — mówiąc to, wyglądała jak pilna uczennica, znaczy.. Kujonka. Może to przez ten różowy notes, który trzyma jedną ręką przy piersiach, na których przypadkiem mój wzrok się zatrzymał. — Oczy mam wyżej, Panie bluza w pożeczkowym soku.

 — Proszę Cię, zaoszczęć w okulistę. Patrzyłem na zeszyt, a nie na to, co myślisz — przeleciałem ją wzrokiem od góry do dołu. Dziewczyna przełknęła głośno ślinę.

 — Wzrok mam bardzo dobry. Inaczej, bym nie zauważył narkotyków w twojej kieszeni — spojrzała na moją kieszeń.

 — Słucham? Jakie narkotyki?

 — Tę które Ci wystają z kieszeni — spojrzałem od razu na kieszeń, chowając głębiej narkotyki, który rzeczywiście z niej wystawały.

 — To nie jest to co myślisz..

 — Byłam na rozszerzanej biologii. Mam dla ciebie propozycje, jeśli się nie zgodzisz to zrobi wszystko, abyś trawił za narkotyki za kratki — przełknąłem ślinę, a na jej twarzy rysował się chytry i parszywy uśmiech.

 — Czego chcesz? — zapytałem szybko. Byłem wkurwiony, że tak łatwo dałem się podpaść jakiejś dziewczynie.

 — Uczę się psychologii, aby zostać w przyszłości psycholożką. Spróbuje Ci pomóc, takie wyzwanie dla mnie samej. Jeżeli mi się nie uda, to z bólem zostawię Cię z problemami. Jeżeli mi się uda, zostawię Cię z lepszym życiem ..

 Albo złamanym sercem — pomyślałem.

No to pierwszy rozdział za nami. Co myślicie?

Mam nadzieje że wam się spodoba.
Miło by było gdybyś zagłosował/a ;)

Następny rozdział w niedzielę.

Twoja skóra pachnie jak ostatnie dni wakacji. #1 Summer Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz