21

711 55 2
                                    

Odepchnąłem Harrisa, który obił się o ścianę, a z torby wyciągnąłem sztylet. Jako rodzina królewska uczyliśmy się obrony własnej od dzieciaka, a ludzie czyhający na nasze życia nie byli nam obcy. Zakapturzony zaatakował pierwszy, biegnąc na mnie z szablą gotową do poderżnięcia mi gardła. Słyszałem metaliczne dźwięki, gdy nasze oręża starały się przebić nas nawzajem. Z wielką zręcznością odbijałem ciosy mojego przeciwnika i starałem się znaleźć lukę w jego obronie. Jego uchwyt na szpadzie zelżał i myśląc, że to ze zmęczenia bardziej parłem do przodu.


Nie zauważyłem jednak, że drugą ręką wyciąga on sztylet, który przebiłby moje ciało, gdyby nie jedna mała rzecz, a w sumie to człowiek.

Harris widząc co zamierza skrytobójca, zablokował jego pchnięcie, swoją własną ręką. By uchronić Harrisa przed większym nieszczęściem korzystając z rozproszenia przeciwnika, zagłębiłem swój sztylet w jego piersi. Przeciwnik upadł i już się nie poruszył, prawdopodobnie umierając na naszych oczach. Harris padł na mnie puszczając sztylet, który pociął jego rękę. Dłoń obficie krwawiła, trzeba było jak najszybciej to powstrzymać. Pierwszy raz w życiu byłem w tak okropnym natłoku emocji, że nie wiedziałem co robić.

Chłopak poświęcił przed chwilą prawie swoje życie dla mnie. Nie obchodziła mnie teraz żadna pieczęć, najważniejszy był Harris. Oderwałem kawałek materiału ze swojej szaty i obwiązałem nim mocno jego dłoń, by choć trochę zatamować krwawienie. Przez upust krwi zrobił się jeszcze bledszy, a jego nogi plątały się pod nim. Wziąłem go na ręce i biegnąc w stronę miejsca, gdzie przebywali zazwyczaj znachorzy, mówiłem uspokajające słowa. Może nie koniecznie do niego, a do siebie, by uspokoić dudniące w klatce piersiowej serce, które do tej pory twarde jak skała zaczęło bić na widok zranionego partnera. Harris nie był dla mnie już konkubiną, złodziejem czy nawet kochankiem, on był moją miłością.

Pov. Harris

Budzenie się na łóżku, dookoła którego zebrani byli ,, medycy" (nie wiem, czy w tym świecie coś takiego istniało, ale mieli bardzo podobną funkcję) nie należała do przyjemnych. Szczególnie dla osoby, która od dziecka nienawidziła szpitali, czyli dla mnie. Podniosłem się, nie bacząc na na to co do mnie mówili. Czułem się dobrze, nie potrzebowałem już leżeć. Byli widocznie zestresowani a źródło tego od razu, gdy wstałem, podbiegło do mnie i złapało mnie w swoje objęcia.

- Jak dobrze, że nic ci nie jest - Uściskał mnie książę, odganiając znachorów, którzy z ulgą odeszli zajmując się swoimi innymi sprawami. Idris dokładnie obejrzał mnie z każdej strony.

Zachowywał się zupełnie inaczej niż wcześniej. Był jeszcze delikatniejszy i jego uwagę przykuwałem tylko ja. Wiedziałem, że szokiem dla niego będzie, gdy wskoczę między niego, a przeciwnika, dla mnie też to było nadal zagadką. Gdy zobaczyłem jak zabójca wyciąga dodatkową broń, ciało samo mnie pociągnęło w tamtą stronę. Książę był na chwilę obecną jedyną osobą w pałacu, która mnie chroniła i zajmowała się mną, nie mogłem pozwolić mu umrzeć. Spojrzałem na swoją obandażowaną dłoń, poruszyłem nią i poczułem jak rana pod spodem, nadal nie zabliźniona, rwie się wypuszczając parę kropel krwi na bandaż. Ciemnowłosy złapał moją dłoń i upomniał, bym był ostrożny, bo obrażenie wcale nie było płytkie, a skóra z mojej dłoni została zszyta.

Błagałem by znali już jakiekolwiek odkażanie czy higienę narzędzi, bo nie chciałbym dostać jakichś powikłań. Dłonie księcia złączyły się z moją. Zgarbił się, a po jego policzku poleciała jedna samotna łza.

Nowy PoczątekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz