ROZDZIAŁ 28. Przepadłam na amen, Boziuchno.

331 34 23
                                        

AMY.

Na obserwacji w szpitalu po przebudzeniu, przebywałam kolejne półtora tygodnia. Codziennie odwiedzali mnie przyjaciele i Lee. Cieszyłam się, że miałam tak wspaniałych ludzi w swoim życiu, którzy zawsze znajdą dla mnie chwilę czasu. Sam Devil odwiedził mnie kilka razy, nawet na jego widok na mojej twarzy błąkał się uśmiech. Od czasu do czasu, nawet wpadli rodzice, ale niestety nasze stosunki, nie polepszyły się. Nadal miałam im za złe, że coś przed nami zatajają i nie mają zamiaru tego zdradzić.

No i oczywiście każdego wieczoru, zawsze o tej samej porze przychodził Storm. Była to taka nasza mała rutyna. Codziennie, wkradał się oknem i wymykaliśmy się na dach szpitala. Obserwowaliśmy gwiazdy i księżyc, który codziennie miał inny kształt. Stworzyliśmy na tym dachu nasz prywatny eden, taką jakby bańkę. Michael nie zachowywał się jak dupek, przeciwnie. Był dla mnie uprzejmy i częściej się uśmiechał. Lubiłam patrzeć na jego uśmiech, był zawsze taki szczery i pasował do niego.

Na tym dachu ściągaliśmy maski, które nosiliśmy za dnia. Codziennie czekałam, aż wszyscy sobie pójdą i zacznie zapadać zmrok. Nie mieliśmy zbyt wielu zbliżeń na tym dachu. Zwykle siedzieliśmy wtuleni w siebie albo trzymaliśmy się za ręce, co było mega urocze i czasem, aż niemożliwe. Nie raz nawet szczypałam się w rękę, żeby sprawdzić, czy to nie sen, i nie był. Michale Storm, był kochany i uroczy. Taki był, chodź, starał się to maskować.\

Pustka z jego oczu stopniowo zanikała, zastąpiona iskierkami nadziei, którą dawaliśmy sobie wzajemnie. Jednak wszyscy wiemy, że nic nie trwało wiecznie, i właśnie to przerażało mnie najbardziej, gdy nad każdym rankiem wracałam do sali szpitalnej i zostawałam sam na sam, z gonitwą myśli. Wtedy czar, jakby pryskał i ulatniał się gdzieś w daleki głąb mnie.

Czy ja jestem normalna?

Ostatniej nocy jak zwykle udaliśmy się na dach. Tego wieczoru powietrze było chłodne, więc zabrałam ze sobą kocyk. Owinęłam się szczelnie, coś ala naleśnik i dałabym sobie rękę uciąć, że wyglądałam mega komicznie. Chłopak usiadł obok i jak zwykle sobie milczeliśmy, patrząc na niebo. W pewnym momencie spojrzał na mnie i uśmiechnął się łobuzersko. Uniosłam pytająco jedną brew, wtedy wyjął paczkę papierosów i pomachał mi nią przed twarzą.

Nigdy wcześniej tego nie robił, bo wiedział, że lekarz wyraził się jasno po moim wybudzeniu. Nie wolno mi było palić przez jakiś czas, bo moje płuca były osłabione, co doprowadzało mnie do białej gorączki i czystego szaleństwa. Czasem miałam ochotę wyrwać sobie włosy z głowy albo rzucić czymś w ścianę. Brak eliksiru życia, też dawał mi w kość... Bez kawy nie ogarniałam przez pół dnia, co się dzieje na świecie. Obserwowałam jak chłopak, wyciąga papierosa i umieszcza między wargami, a następnie go odpala i się zaciąga. I czułam się w tym momencie, jak narkoman łaknący heroiny, dosłownie. Mój głód nikotynowy był nie do opisania.

Miałam ochotę mu przypierdolić, doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że robił to specjalnie, żeby mnie zdenerwować. Niektóre nawyki nie znikają tak po prostu, a my nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy przestali sobie wzajemnie dokuczać.

— Zamierzasz palić sobie tego papierosa tutaj? — zapytałam z uniesioną brwią.

— Tak — odparł kiwając głową z uniesionym kącikiem ust.

— Zupełnie sam?

— Aham, nawet nie wiesz, jakie to odprężające — odpowiedział, zaciągając się i wypuszczając dym prosto w moją twarz.

Czułam jak moja twarz, przybiera kolor purpury, miałam ochotę wsadzić mu tego peta do gardła. Przez moment nawet zachciało mi się płakać, ale szybko to opanowałam. Przez ostatni czas nauczyłam się, jak nad tym panować. Nigdy chyba tyle nie wyłam w poduszkę, a już tym bardziej z braku nikotyny.

Race with the Devil. #1Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz