AMY.
Dotknęłam dna, bo inaczej tego nie można było nazwać. Co prawda zmieniłam szkołę z chęcią ogarnięcia swojego życia, ale nigdy do niej nie poszłam. Raz w tygodniu odwiedzali mnie Lee z Devilem, zawsze w sobotę, wtedy sprzątałam mieszkanie i udawałam, że wszystko jest w porządku. Co innego Damien, był zawsze gdy go potrzebowałam i wpadał też z nienacka. Nie wydał mnie nigdy przed chłopakami. To właśnie on zgarniał moje zapijaczone dupsko z imprez i to jemu płakałam na ramieniu.
To Dam wysłuchiwał moich żali, to jemu jako pierwszemu powiedziałam sama co się stało. On był moim oparciem i wprowadzał światło, gdy pochłaniał mnie mrok.
Odzyskałam też w końcu swój telefon, ale nie potrafiłam go włączyć, jak tylko byłam już zdecydowana to zrobić, nagle jednak rezygnowałam i odkładałam go do szuflady.
Kupiłam nowy, tylko po to, żeby brat mógł do mnie dzwonić i kontrolować, albo żeby móc mieć, jak wezwać Ubera albo dzwonić po Dama, gdy pijana szlajałam się po klubach i nie miałam siły wrócić o własnych siłach do domu. Moje życie stało się jedną wielką jebaną imprezą bez końca.
Schudłam kolejnych kilka kilogramów, odkąd ścięłam włosy, nie patrzyłam w lustro, w sumie to już go nawet nie miałam, bo zbiłam je pięścią. Kolejnych siedem lat nieszczęścia nie robiło mi różnicy, bo już i taka sama byłam chodzącym nieszczęściem. Jedyne co się zmieniło to kolor tych jebanych włosów, bo dodałam pasemka i refleksy, które delikatnie je rozjaśniły.
Nowe włosy, nowa ja.
Po etapie gniewu nadszedł czas na depresje, dni zamieniły się w tygodnie picia, aż w końcu nadszedł czas na kolejny etap, akceptacja. Zaakceptowałam fakt, że byłam, jaka byłam.
Byłam gównem.
Stałam się oziębłą królową lodu, na przemian z małym, smutnym i szarym człowiekiem. Gdy nie balowałam, byłam jak pusta skorupa, z kolei, gdy balowałam, poniekąd czułam albo tak mi się wydawało, bo po czasie zaczęłam nadużywać używek, które sprawiały, że świat był kolorowy i piękny, a ja nie myślałam.
Bywały jeszcze dni, w których myślałam o Michaelu i wtedy uderzałam do klubu, żeby znowu nie myśleć i zapomnieć, ale jak zapomnieć, kogoś, kto wyrył się na moim ciele, jak znamię. Koszmary z Ashtonem nigdy nie zniknęły i bałam się, że będzie tak do końca moich pierdolonych dni. Nadal budziłam się z krzykiem, nadal płakałam po nocach i nadal odczuwałam silny ból, z czasem chyba już po prostu do tego przywykłam.
Zacieśniłam nawet więzy z sąsiadem. Był naprawdę spoko i tak, jak ja lubił sobie uderzyć w tango, no i miał niezłą trawkę. Okazało się, że był rok starszy i chodził do tej samej szkoły, do której się zapisałam, ale tak samo do niej nie chodził. Troszkę przypominał mi Sadie, był taką jej męską wersją. Na wspomnienie o niej coś mnie zakuło, bo tęskniłam za nią okropnie, tak samo, jak za Sheinem i Abby.
Za wspólnymi śniadaniami z Mattem, makaronem Luke i za tymi pierdolonymi kolorowymi tęczówkami. Za zapachem lawendy i delfem. David dał mi urlop do odwołania, a ja sama już nawet nie jeździłam. Wszędzie poruszałam się na doczepkę z Damonem albo Uberem. Nie czułam już potrzeby, Audi wróciła pod dom rodziców i tam już została, przecież miałam Mustanga i z niczym się już nie kryłam.
Było mi wszystko jedno.
Siedziałam na balkonie w piątkowy wieczór, popalając blanta i obserwując pojawiające się na niebie gwiazdy, gdy nagle rozbrzmiał dzwonek do drzwi. Byłam święcie przekonana, że to Damon albo Damien, bo Dav i Lee mieli przyjść dopiero jutro, więc nawet nie fatygowałam, żeby otworzyć.
CZYTASZ
Race with the Devil. #1
Lãng mạn'~Każda chwila mogła być czymś pięknym, gdybyśmy się postarali. I staraliśmy się, ale to i tak było za mało.~ "Jaką cenę jesteśmy w stanie zapłacić, za wolność osób, na których nam zależy? Jak wiele jesteśmy w stanie wytrwać, aby nie stracić w tym w...
