ROZDZIAŁ 32. Początek końca.

253 31 45
                                    

AMY.

Po przebudzeniu pierwsze co zauważyłam to biała czupryna. Dam siedział zgięty w pół z głową na moim łóżku, drugą było to, że czułam ciepło w swojej dłoni, podążając wzrokiem dostrzegłam dłoń Damiena, trzymającą moją. O dziwo nie wzdrygnęłam się, pogładziłam chłopaka po jego śnieżnych włosach i ponownie zasnęłam. Byłam kompletnie wycieńczona, a leki robiły swoją robotę.

Spędziłam dwa tygodnie w szpitalu, w jebanej szczelnej bańce, chroniącej mnie przed całym złem tego świata. Z nikim nie rozmawiałam, unikałam rozmów, unikałam wszystkiego. Leki uspokajające, tłumiły moje popieprzone myśli.

Jedynymi osobami, które wiedziały o moim pobycie w szpitalu był Devil, Damien i Lee, ale nawet z nimi nie rozmawiałam. Czasem Damienowi udało się coś, ze mnie wyciągnąć, bo on w porównaniu do reszty nie traktował mnie, jakbym była ze szkła. Lee i David wiedzieli, że to wydarzenie było dla mnie traumatyczne, dlatego żaden z nich na mnie nie naciskał.

Stałam się skostniałą kukłą, albo udawałam, że śpię, albo jedynie przytakiwałam nieobecnym wzrokiem, bo było mi wszystko jedno. O tym co zrobił mi Ashton, wiedziałam tylko ja i tak cholernie wstydziłam się im o tym powiedzieć.

Wstydziłam się tego, a samo wspomnienie, nękało mnie co noc. Każdej nocy budziłam się z krzykiem, zalana łzami, ściskając dłoń Dama. Podejrzewałam, że on i już nawet pielęgniarki mieli mnie dosyć. Wiedziałam, że muszę z kimś o tym porozmawiać, ale na samą myśl o tym, trzęsłam się, jak galaretka, a słowa nie chciały się wydostać. Miałam już tak dosyć siebie, że wielokrotnie rozważałam swoją śmierć.

Niestety byłam zbyt wielkim tchórzem, głównie pod tym aspektem, że może jednak przeżyje i co wtedy? Musiałabym oglądać codziennie rozczarowaną moim zachowaniem rodzinę.

Miałam wiele wolnego czasu, więc obmyślałam, jak umrzeć, aby odejść na zawsze.

Pierwszą opcją były tabletki, ale zawsze w porę mogliby zrobić płukanie żołądka i nici, ze śmierci. Drugą był wisielec, ale mogliby mnie odciąć i wtedy żyłabym jak warzywo, bo moje kręgi szyjne uległyby, jakiemuś złamaniu czy coś. Poza tym czytałam, że ludziom po powieszeniu puszczają zwieracze. Nie chciałabym, żeby mnie znaleźli zasraną po kolana i całą w moczu.

Trzecia opcja, to skoczyć z mostu, ale miałam paniczny lęk, po tych pojebanych snach, w których tonęłam, chyba, że jebłabym na zawał już w locie. Czwartą, wpuszczenia powietrza strzykawką do żył, które dostałoby się do serca i cyk, śmierć, ale bałam się igieł.

Piąta opcja była moim zdaniem najlepsza i była moją ulubioną. Wystarczyło dostać się do Audi, wsiąść za kółko i zginąć, robiąc to, co się kochało, czyli szybką jazdę. Rozpędzić się do maksymalnej prędkości i pierdolnąć w drzewo, albo ścianę, bez różnicy, ale byłoby mi szkoda auta i pieniędzy mojej babci, które na nie wydała.

Zawsze jakieś jebane "ale", bo byłam jebanym tchórzem.

Jak tylko pomyślałam o jeździe, dostałam gęsiej skórki, tęskniłam za wolnością, tęskniłam za tą pierdoloną adrenaliną i delfem. Od dwóch tygodni nic nie wywołało we mnie jakiejkolwiek emocji. Myśl o mnie i o mojej jeździe, wprawiała mnie w jako taki dobry nastrój. Co było miłą odmianą, od życia bez wyrazu.

Postanowiłam wyjść w końcu, ze swojej złotej klatki. Ubrałam rzeczy, które od jakiegoś czasu stały w torbie pod łóżkiem. Przez to, że od dwóch tygodni tylko leżałam, moje kończyny były sztywne, a każdy ruch kosztował mnie zbyt wiele, aczkolwiek byłam zdeterminowana, aby stąd wyjść i poczuć wolność, poczuć cokolwiek. Wciągnęłam na siebie pierwszy lepszy dres i za dużą bluzę.

Race with the Devil. #1Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz