AMY.
Obudziłam się w ciemnym pomieszczeniu na twardym materacu, który leżał na podłodze i bardzo bolała mnie głowa. Zdecydowanie nie było to przyjemne miejsce. Śmierdziało w nim stęchlizną, a ja tkwiłam tu z przypięta ręką do kaloryfera. W pomieszczeniu świeciła tylko jedna żarówka, w oknach zamontowane były kraty, a one same zaklejone czarnymi workami.
Świetnie. Żyć nie umierać...
Całe pomieszczenie pomalowane było farbą olejną w kolorze ciemnej szarości i wyglądało ohydnie.
Nie było śladu po Ashtonie, co było dla mnie nawet w jakiś sposób ulgą. Nienawidziłam go, nie miałam też pojęcia, jakie ma wobec mnie plany, bo przecież nie będzie mnie trzymał w jakiejś śmierdzącej piwnicy czy bóg wie, w czym do końca życia. Otrzymywałam posiłki i wodę od Isaaca. Nigdy nie widziałam jego twarzy. Prawie w ogóle nie jadłam, wolałam zagłodzić się na śmierć niż spędzić tu więcej czasu.
Cały dzień spędziłam na nokautowaniu się myślami. Nie miałam planu, więc nic nie trzymało się kupy i liczyłam na to, że ktoś jednak mnie znajdzie. W końcu może i napisałam do Lee, że wyjeżdżam, ale reszta znajomych na pewno się martwiła. Jeżeli skontaktowali się z moim bratem, to pewnie dowiedzieli się, że wyjechałam i dali sobie na wstrzymanie.
Głupia, Fallon miała rację.
Mogłam rozegrać to inaczej. Mogłam jednak wymyślić plan, w którym nie zostaje zamknięta, jak jakiś więzień. Na wieczór, byłam tak zdesperowana, że miałam ochotę uderzyć głową o ścianę, bo w myślach wracałam do miłych wspomnień i do ostatniego widoku, jaki ujrzały moje oczy. Tylko to powstrzymywało mnie przed rozbiciem sobie głowy.
Stałam się więźniem własnego umysłu.
Przeżywałam właśnie kolejne załamanie nerwowe, gdy nagle usłyszałam, że drzwi znowu się otwierają. Siedziałam z kolanami podciągniętymi do klatki piersiowej i opierałam na nich głowę. Nawet jej nie podniosłam, byłam przekonana, że to ten cały Isaac, który i tak nigdy nie odpowiada mi na żadne pytania.
Na moje nieszczęście był to Ash. Wyczułam go, jak sęp padlinę. Jego zapach różnił się od Isaaca, a jego mocne perfumy szybko rozniosły się po pomieszczeniu.
— Witaj słonko, tęskniłaś? — rzucił szyderczo.
— Niespecjalnie — burknęłam pod nosem, dalej nie podnosząc głowy.
— To przyzwyczaj się, bo spędzisz tak resztę swojego żałosnego życia — zakpił, a następnie zaczął się śmiać.
Uniosłam głowę i dopiero teraz dostrzegłam, że chłopak siedzi przede mną na krzesełku, ze złowrogim uśmieszkiem. Jego źrenice były widocznie rozszerzone, co oznaczało, że musiał być naćpany.
— Zamierzasz mnie tutaj trzymać do końca życia? Odjebało ci? Jak sobie to wyobrażasz? Coś ci się w tym tępym mózgu wyłączyło?
— Zamknij się już, bo mnie nudzisz, głupia pizdo.
Jego postawa sprawiała, że mimowolnie się spięłam.
— Prędzej czy później i tak ktoś po mnie przyjdzie, zaczną mnie szukać, wiesz o tym prawda? — zapytałam, nie kryłam nawet drwiny w głosie.
— No i tu cię zaskoczę słoneczko — rzucił, unosząc kpiarsko kąciki ust. — Jeżeli myślisz, że twój chłoptaś i jego banda śmieci ci pomogą, to muszę cię wyprowadzić z błędu.
Wysunął swój telefon z kieszeni, coś na nim poklikał, a następnie odwrócił w moją stronę. Przez moment musiałam kilka razy zamrugać, bo moje oczy doznały światłowstrętu. Gdy już przyzwyczaiły się do jasności, ujrzałam zdjęcie Michaela i tej dziewczyny z recepcji szpitalnej. Tej, z którą widziałam go już kiedyś w szpitalu. Na zdjęciu Storm obejmował dziewczynę w pasie, a ona trzymała dłonie na jego policzkach, sytuacja była dosyć jasna, bo się całowali.

CZYTASZ
Race with the Devil. #1
Romance'~Każda chwila mogła być czymś pięknym, gdybyśmy się postarali. I staraliśmy się, ale to i tak było za mało.~ "Jaką cenę jesteśmy w stanie zapłacić, za wolność osób, na których nam zależy? Jak wiele jesteśmy w stanie wytrwać, aby nie stracić w tym w...