POV Stormie
Życie płatnego zabójcy bywa niezaprzeczalnie ciężkie. W sumie ono nie bywa. Ono było kurewsko ciężkie. Wieczne oglądanie się za siebie, czuwanie i zastanawianie się czy kiedyś nie przyjdzie na ciebie czas. Zawsze istniało jakieś ryzyko, że cało nie wrócisz ze zlecenia. Albo, że po zleceniu i zamordowaniu kogoś przyjdzie ci ponieść konsekwencję w postaci vendetty najbliższych osób zamordowanego. Oni mieli to do siebie, że posiadali durne skłonności do zadawania wielu pytań i wydawania góry kasy na detektywów, którzy mieli znaleźć sprawcę zabójstwa.
To było najbardziej zastanawiające i stresujące dla świeżaków. Oni zawsze się tego bali. Ja zaś zawsze zabijałam wszystkich, którzy stawali mi na drodze albo zaczynali węszyć. Nie miałam skrupułów wybijać cały ród jakieś rodziny. Dostawałam zlecenie, pozbywałam się celu, a każda przeszkoda była eliminowana. Do tego byłam szkolona. Do tego zostałam stworzona.
Jednakże przyszedł taki moment, gdzie zaczęło mnie to nudzić.
Ileż można było w ten sam sposób pozbawiać kogoś życia?
Robiło się to monotonne, aż zaczęłam wymyślać kreatywne sposoby na zabicie. Strzelenie? Typowe. Poderżnięcie gardła? Łatwizna, ale dużo krwi i potencjalnych śladów. Dlatego kombinowałam. Skręcenia karku, zabijanie wśród tłumu... Mogłabym wymienić całą listę.
Tylko że to urozmaicanie zabójstw i tym samym podrasowanie swojej renomy najgorszej istoty Kalifornii przestało mnie już bawić. Siedziałam w tym od dawna i czas było iść na emeryturę.
Emerytura dla płatnego zabójcy? Zabawnie to brzmiało.
W gruncie rzeczy nie dało się z tego od tak zrezygnować. Albo zostawałeś zabijany i wszyscy o tobie zapominali, albo byłeś płatnym zabójcą dopóki ktoś by się ciebie nie pozbył. Tak to funkcjonowało w praktycznie każdym przypadku.
Tylko ja nie byłam każdym.
Ja miałam ten pieprzony przywilej, że ilekroć ktoś by starał się mnie zabić, ubiegałam go, albo robił to ktoś inny odciążając mnie od kolejnego przelania krwi.
Byłam chodzącą śmiercią. Śmierci nie dało się zabić.
Dlatego, pomimo wielu sprzeciwów i nienawiści wyznaczyłam sobie czas pracy. Miałam odstać największe zlecenie w swojej karierze i zrzucić maskę postrachu wśród ludzi i rynsztoku. Odciąć się od tej ciemnej strony, którą byłam przesiąknięta do cna i zacząć życie bez przemocy i trupów.
— Sprawdźmy co dla mnie mają — szepnęłam pod nosem, parkując wypożyczonym samochodem.
Bardzo powoli wysiadłam z pojazdu od razu zaczynając się rozglądać. Taras widokowy na klifie był popularny dla turystów bądź mieszkańców. Ale mało kto wiedział o drugim klifie, gdzie dokonywało się transakcji, czy dostawało się zlecenia. Po sprawdzeniu terenu i wzięciu broni udałam się do wyznaczonego miejsca spotkania. Szłam leniwie, choć dalej czujnie. Niczym polujący drapieżnik. Nigdy nie stanowiłam ofiary, nigdy nie byłam w najsłabszej pozycji. To ofiary konfrontowały się ze mną.
Docierając do punktu nie widziałam nikogo. Nie było również obecnego zleceniodawcy. Oparłam się o zniszczoną ławkę, wzrok wbiłam w oceaniczne fale. Czubkiem buta rozgrzebywałam wilgotną ziemie. Kilka godzin wcześniej padał deszcz, a wiosenne temperatury sprzyjały wilgoci. W powietrzu unosił się zapach nadchodzącej grozy.
— Punktualność jest domeną ludzi szanujących czyjąś pracę i czas.
Zachrypnięty, bezwzględny głos rozniósł się echem po otoczeniu. Nie odwróciłam się, cierpliwie czekając aż mężczyzna przystanie w niewielkiej odległości.
— Korki na mieście — odpowiedział z lekkością. Kłamstwo gładko spłynęło mu po języku.
Nie odpowiedziałam na tę niedorzeczną wymówkę. Nie czułam takiej potrzeby. Drążąc mogłabym przez przypadek odciąć mu język i pozbawić go możliwości mówienia. Jak na kogoś kto przekazywał zlecenie był dość lekkomyślny i wiele ryzykował.
— Na poważnie chcesz kończyć karierę, Blake?
— Gdybym nie chciała, to wzajemnie nie marnowalibyśmy sobie czasu — rzekłam, w duchu wywracając oczami. — Daj mi wytyczne.
Odbiłam się od drewna. Mężczyzna cofnął się nieznacznie za co od razu się skarcił. Pokazał strach co nakarmiło wewnętrznego demona. Lubiłam gdy bali się mnie ludzie.
— Jest to zlecenie od człowieka spoza granic Kalifornii. Pozbycie się grubej ryby.
Większość zleceń dostawałam od prywatnych klientów na terenie Kalifornii. Bardzo rzadko zdarzało się bym dostawała pracę od kogoś zza Stanu. A to oznaczało, że koniec kariery miał być spektakularny.
Wystawiłam dłoń oznajmiając doręczycielowi, że oczekiwałam dostania szczegółów. Nie spuszczając ze mnie oczu sięgnął za siebie po teczkę. Ostrożnie mi ją podał.
— Mój pan oczekuje, że szybko pozbędziesz się problemu — dodał, widząc, że zamierzałam odejść bez słowa.
— Nie wyznaczaj zabójcy czasu. — Wyciągnęłam broń i wymierzyłam ją w zamarłą postać. — To my o nim decydujemy.
Przeniosłam lufę w bok i wystrzeliłam. Do naszych uszu dotarł głuchy dźwięk upadku.
— To tylko ostrzeżenie, które możesz przekazać jako odpowiedź.
Mężczyzna wypuścił wiązankę przekleństw. Właśnie stracił wsparcie i musiał pozbyć się ciała zanim wróciłby do swojego pana.
— Musiałaś? — zapytał z wyrzutem.
— Druga może być dla ciebie.
Musieli być nowi w biznesie, skoro starali się wywrzeć na mnie presję. A ta sytuacja była którąś z kolei i powinnam była się już nauczyć sprawdzać od kogo brałam zlecenia. Ale nigdy mnie to szczególnie nie interesowało.
Będąc z powrotem w pojeździe bezzwłocznie otworzyłam teczkę. Na pierwszej stronie, w prawym rogu widniało zdjęcie potęgi Kalifornii. Przełknęłam formującą się gule w gardle. Jeśli miałam odejść to z przytupem, a fakt kogo miałam zabić potwierdził tę regułę.
CZYTASZ
Na Drodze Wyboru +18
ActionAslan Carrington to szanowany władca Kalifornii. Niezwykle szarmancki, kulturalny, ale i równie bezwzględny. Ludzie się go boją, i to nie za sprawą blizny rozchodzącej się po obwodzie jego szyi. Bowiem Aslan to człowiek, któremu nic nie było w stani...