Rozdział 28

312 15 2
                                    


 Stormie 

 Z mocno bijącym sercem przyciskałam ciało do chłodnej ściany bocznej rezydencji. W głowie kręciło mi się, jakbym zeszła z pierdolonej karuzeli. Ból zaszytej rany promieniował wzdłuż ręki, szczególnie moszcząc się w łokciu. Unieruchomiona ręką przyciśnięta do boku nie ułatwiała mi ruchu. Odkąd się wybudziłam w tym przeklętym sanitarnym pomieszczeniu myślałam, że coś rozpierdolę. W pierwszej sekundzie zaatakowała mnie panika. Dosłownie myślałam, że mój czas nadszedł i wylądowałam w jakiejś próżni. Z opóźnieniem zaczęły do mnie docierać inne bodźce, które potwierdziły, że przeżyłam nocną batalię.

 Tyle że nie do końca świadomy wybór przyjścia do rezydencji w takim stanie zrzucił na mnie szczycącego się władcę, który przyczepił się do mnie, jak rzep do psiej dupy. Gdybym wiedziała jakie rzeczy to na mnie zrzuci to wolałabym się wykrwawić i umrzeć na ulicy. Postawił jeden pierdolony warunek. Zostanie w rezydencji pod jego obserwacją albo dług życia. Na to drugie nie mogłam się zgodzić. Nie, skoro byłam osobą odbierającą dusze.

 Po tych kilkunastu godzinach nieprzytomności, która wyssała ze mnie całą energię i chęci, wiedziałam kilka faktów. Przeżyłam, miałam na głowie upierdliwego władcę, który okazywał mi zbyt dużą uwagę i stan mojego organizmu był na wyniszczeniu. Myślenie o tym wszystkim było spowolnione przez leki blokujące ból, dlatego w mniejszym stopniu byłam wkurwiona niż bym była, gdybym była w nieco lepszym stanie.

 Mój obecny stan również przeszkadzał mi w ocenie sytuacji. Nie miałam swojego refleksu i żadnej broni. Mimo to w odpowiednim momencie dostrzegłam grupę ludzi, którym nie raz utrudniałam robotę albo uciekałam im sprzed nosa. Wiedziałam, że byli ludźmi Aslana. Co nie zmieniało faktu, że mogliby wykorzystać moją niedyspozycję i chcieć się za wszystko zemścić.

 Przez kilka następnych dni będę łatwym celem, a myśl o tym doprowadzała mnie do szewskiej pasji. Nigdy nie dosięgnęłam tak krytycznego momentu. Byłam pierdolonym postrachem Kalifornii. W obecnym stanie mogłam być jedynie strachem na wróble. KURWA.

 Wychylając się zza kolumny zmrużyłam oczy by wyostrzyć szwankujący wzrok. Widziałam jak mężczyźni podeszli do władcy. Słyszałam jak cicho mówił, żebyśmy spotkali się w jego biurze. Przez chwile zastanawiałam się w jaki sposób dostać się do środka. Zerknęłam na mocowania rynny i ułożenie okien. Wystarczyłoby wspiąć się na pierwsze piętro. Nie mając innej alternatywy zaczęłam się wspinać.

 Zaciskając zęby, niemal je krusząc, powstrzymywałam się przed skomleniem. Wysiłek fizyczny z wyłączoną jedną kończyną był trudny. Wspinanie się było kurewsko trudnym wyzwaniem. Klapki jakie chroniły stopy były zbyt cienkie i dość śliskie by stabilnie zaczepiać się o krawędzie. Ciało drżało z każdym centymetrem wspinania się. Z całej siły zaciskałam dłoń na mocowaniu. Spinając się jak struna pilnowałam by nie stracić balansu. Ustaliłam sobie sposób chodzenia. Zacisnąć palce na mocowaniu, jedna noga, druga noga. I tak na zmianę.

 Rozwiane włosy przylepiły mi się do spoconego czoła. Starałam się je otrzeć o ramię, czego od szybko pożałowałam. Nagłe zachwianie prawie wytrąciło mnie z rytmu, na skutek czego niemal zleciałam z pierwszego piętra.

 Zatrzymując się na wysokości ona nie przemyślałam tego, że będzie ono zamknięte. Na szczęście coś nade mną czuwało. Na korytarzu kręciła się jedna z pokojówek czyszcząc kurz z obrazów. Stuknęłam w szkło knykciami zwracając jej uwagę. Podskoczyła zaskoczona widokiem kogoś zza okna. Zirytowana uderzyłam jeszcze raz poganiając ją.

— Przepraszam bardzo, ale czy ty nie używasz drzwi? — zapytała, otwierając mi okno.

 Wpadłam do środka wzdychając z ulgą. Mięśnie drżały mi z wysiłku.

Na Drodze Wyboru +18Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz