Stormie
Po trzech dniach od spotkania z informatorami czułam się znacznie lepiej niż powinnam. Sterydy, które dostarczyli mi chłopcy podziałały na mnie, tak jak tego oczekiwałam. Miały postawić mnie na nogi i to zrobiły. Może nie wyleczyły mi ręki, która dalej odpoczywała tkliwa na szynie, ale poprawiły moją prezencję. Siniaki zaczęły blednąć. Stopy przestały puchnąć. Po zadrapaniach nie było żadnych śladów. Sposób poruszania się wrócił do znajomej lekkości. Znowu mogłam się skradać. Zachodzić ludziom za plecy bez wcześniejszego wykrycia. Korzystałam z tego sprawdzając, jak na mnie reagowali. Jak bardzo niedyspozycyjność na mnie wpłynęła. Ku mojemu własnemu zaskoczeniu niewiele się zmieniło. Jedyną odczuwalną zmianą była unieruchomiona ręka. Tylko ten defekt dzielił mnie od pełnego powrotu do sprawności.
Przeciągnęłam się leniwie, spomiędzy rozchylonych warg wypuszczając pomruk. Półprzytomnym wzrokiem wodziłam po pokoju. Zerknęłam w bok na drzwi. Zamek pozostał nienaruszony, a linka przytrzymująca klamkę została nietknięta. Nie tylko wymieniłam zamek i założyłam kłódkę. Zastosowałam jeszcze jedno zabezpieczenie. Gdyby ktoś postanowił wbić mi do pokoju szarpnąłby za linkę uruchamiającą alarm. Wtedy zerwałabym się z łóżka i wstając sięgnęłabym po karabin. Osoba wtargająca w moje cztery ściany i zaburzająca mój spokój skończyłaby martwa. Widząc, że była nienaruszona poczułam spokój. Jeszcze nikt nie odważył się wejść mi w drogę albo włamać mi się do pokoju. Nawet Aslan nie próbował. Jeśli się już widzieliśmy to było to na korytarzu albo w losowym miejscu w posiadłości. Zadziwiającym był fakt, że niekiedy znajdował się dokładnie w tym samym miejscu co ja. I to nie tak, że przypadkiem się mijaliśmy, bo mieszkaliśmy w tym samym domu. Bo natykaliśmy się w miejscach, których prawdopodobieństwo zderzenia się było niewielkie. Nie wierzyłam w przypadki. Aslan mnie sprawdzał, kontrolował i dbał, żebym ponownie nie wymknęła się z posiadłości.
Nie musiałam wychodzić na eskapady po mieście. Zawiesiłam też przyjmowanie zleceń. Wychodziłam z budynku, tylko by się upewnić, że nie miałam zwidów i mi się nie wydawało, że mnie śledzi i pilnuje. Albo, żeby pobawić się ze spiętą służbą. Dręczenie ludzi było moją ulubioną rozrywką.
Po szybkim rozbudzającym prysznicu przebrałam się w wygodny dres. Rozczesane włosy spięłam w warkocz. Podczas przygotowań do dnia pełnego pracy nie zapomniałam się uzbroić. Na zdrową rękę założyłam skórzany ochraniacz z wetkniętymi ostrzami. Przed wyjściem z pokoju upewniłam się, że mechanizm wysuwający noże, który wbudowałam w szynę działał. Mogłam być pozbawiona ruchliwości jednej ręki, jednak znalazłam jej inne zastosowanie, które nie obciążało kończyny. Szyna była dobrą podstawą do zrobienia z niej wyrzutni. Przy palcach znajdował się guziczek odpalający wystrzał ostrzy.
Każdą swoją słabość potrafiłam przemienić w swoją siłę. Podczas ataku nikt nie spodziewałby się wystrzału z takiej maszyny.
— Mad! Wychodzę — poinformowałam futrzaka, leniwie przeciągającego się na łóżku.
Nie wyglądał na chętnego do dołączenia. Przemówiło przez niego lenistwo. Wolał się taplać w pościeli zamiast ruszyć swoje dupsko na zewnątrz na krótki spacer. Pozwalając mu na to otworzyłam szeroko okno. Zgarnęłam z parapetu uprząż i zamocowałam ją na podporze. Zanim przełożyłam nogi na zewnątrz zdemontowałam zabezpieczenie drzwi.
— Czy ty nie możesz zacząć korzystać ze schodów? Tak, jak postępują normalni ludzie?
Załamali ręce widząc, jak spuszczam się z balkonu. Nie odpowiedziałam na spokojnie docierając na płaską powierzchnie. Odpięłam uprząż, zwinęłam ją i przewiesiłam sobie przez ramię jak lasso. Stojąc na nogach spojrzałam na wartowników, którzy kolejny raz widzieli mnie, gdy korzystałam z takiej formy opuszczania pokoju.
CZYTASZ
Na Drodze Wyboru +18
AksiAslan Carrington to szanowany władca Kalifornii. Niezwykle szarmancki, kulturalny, ale i równie bezwzględny. Ludzie się go boją, i to nie za sprawą blizny rozchodzącej się po obwodzie jego szyi. Bowiem Aslan to człowiek, któremu nic nie było w stani...