Rozdział 9

491 27 1
                                    


POV Stormie 

 Mokry chropowaty język sunął mi po twarzy. W pierwszej sekundzie rozbudziłam się z lekkiego snu. Z początku czułam jak Madox obok mnie krążył po łóżku. W drugiej sekundzie, gdy nieprzyjemny jęzor zmierzał do powieki, zaćmiony umysł połączył kropki. Otworzyłam szeroko oczy natrafiając na zielone ślepia kocura. Nie przejmując się moją pobudką ponowił ruch zachodząc mięśniem na brew. Jego odrażający śmierdzący i ciepły oddech owiał twarz. Skrzywiłam się odsuwając na bok. Przysiadłam wspierając plecy o metalowe wezgłowie. Popatrzyłam na kota z politowaniem. Długo na siebie patrzyliśmy. Tak zwyczajnie, bez żadnych mniejszych ruchów. Po kilku chwilach, podczas których wystarczająco się rozbudziłam, Madox ziewnął przeciągle racząc mnie widokiem swojego gardła, po czym wstał miaucząc i odszedł w kierunku parapetu. Coraz bardziej intrygowało mnie zachowanie tego kota. A raczej mendy, skoro obudził mnie bez przyczyny. Przelotnie zerknęłam w stronę misek. Miał wodę i chrupki.

— Skurwiel — szepnęłam, przecierając twarz.

 Musiałam pamiętać, żeby zrobić pielęgnację oczyszczającą. Biorąc pod uwagę, że żarł wszystko co wpadło mu w pysk, bałam się, że mógł wyskoczyć mi jakiś syf na twarzy.

— Sprzedam cię na czarnym rynku! — zwróciłam się wprost do niego i momentalnie w głowie pojawiło mi się wspomnienie z Carringtonem w roli głównej.

 Minęły trzy doby od dnia, w którym spędziliśmy wieczór w lochach zabijając mężczyzn odpowiedzialnych za wykorzystywanie kobiet. Odpowiedzialnych za ich sprzedaż, porwania i wszystko czego normalny mózg nie był w stanie pojąć. Od trzech dni nie mogłam pozbyć się z głowy obrazu żaru w jego oczach. Obrazu zakrwawionej białej koszuli, krwi spływającej po jego bliźnie. Nie potrafiłam pozbyć się go z głowy. Nieskończenie wiele razy odtwarzałam nasze spotkanie, analizowałam wszystkie informację, które padły podczas wieczoru. Nie potrafiłam odpuścić. Gdy tylko wróciłam do loftu nie położyłam się do łóżka, pomimo później godziny zabrałam się do pracy. Sporządziłam notatki i od trzech dni je pogłębiałam albo weryfikowałam.

 Problem był duży.

 Aslan Carrington był jak twierdza. Jak dobrze zabezpieczona twierdza. Taka z głęboką fosą wokół zamku. Zamku, do którego tylko on posiadał klucz.

 Tyle że byłam zawziętą suką, która potrafiła rozbrajać zamki i ten również miałam rozpracować.

 Z niechęcią wstałam z łóżka. Dziś miałam dzień bez żadnego zlecenia, ale nie miał być on leniwy. Miałam zaplanowane spotkanie ze stwórcą. Widywaliśmy się co jakiś nieokreślony czas by przeprowadzić trening składający się z trzech części. Fizycznej, czyli przeprowadzaliśmy sparing. Potem przechodziliśmy do części strategicznej. Musiałam złamać szereg kodów, wirtualnie włamać się do dwóch kłód. A trzeci etap był najlepszą częścią treningu. Stwórca podpinał i podłączał mnie do specjalnie stworzonego programu szkoleniowego. Zadanie polegało na przeprowadzaniu zabójstwa. Ustaleniu wszystkich punktów, rozpracowanie ofiary i sama akcja. To najbardziej lubiłam w szkoleniu. Zazwyczaj dostawałam do przechwycenia prezydenta Stanów Zjednoczonych. Mogłam polec na tym za każdym razem, ale adrenalina jaką przy tym czułam była plastrem na porażkę.

 Odkładając stopy na posadzkę przeszedł mnie przyjemny dreszcz.

— Czego się gapisz? — zapytałam, czując na sobie spojrzenie kota. — Wychodzę dziś na cały dzień, więc zostaje ci tylko suche żarcie.

 Robiąc kolejny krok wdepnęłam w coś pokrytego śluzem. Zacisnęłam pięści, zerwanym ruchem odskakując na bok.

— Kurwa mać, Madox!

Na Drodze Wyboru +18Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz