Rozdział 27

310 21 3
                                    


POV Aslan 

 Zanim postanowiłem zajść do mniejszego budynku ukrytego wewnątrz zalesionej części terenu posiadłości poszedłem do głównego pomieszczenia w rezydencji, w której przebywała służba. Odnalazłem staruszkę trzymającą pieczę nad resztą pokojówek. Przekazałem jej torbę z rzeczami Stormie. Upewniłem się, że wszystko było przygotowane, by kobieta mogła przenieść się do ciepłego pokoju. Niechętnie potwierdziła, że przygotowania zostały zakończone. Dalej nosiła w sobie głęboki żal za zaatakowanie jej wnuczki, która jeszcze nie dała mi odpowiedzi odnośnie wysłania jej na studia. Czas propozycji powoli dobiegał końca i wydłużał go tylko fakt pierdolenia się z obecnymi sytuacjami.

 Kiedy formalności ze służką miałem zakończone skierowałem się w głąb drzew. Ostrożnie pokonałem kamienną drogę do lecznicy. Nocny deszcz i poranna rosa, która osadziła się na kamieniach sprawiła, że były niebezpiecznie śliskie. Wchodząc do środka dotarła do mnie specyficzna woń specyfików chemicznych. Skinąłem jednej z pielęgniarek, która uzupełniała jakieś raporty. Nie patrząc na mnie wysunęła na blacie drugą teczkę. Pochwyciłem ją przelotnie rzucając okiem na opis stanu kobiety. Wolałem się od niej dowiedzieć jak się czuła.

 Wkroczyłem do sali na wstępie napotykając widok kobiety. Siedziała na wpół leżąco, jak posąg. Bez ruchu, bez słowa. Nawet się nie odwróciła, gdy przekroczyłem próg, choć poruszyła delikatnie brwią. Stanąłem przed nią.

— Dzień dobry, panno Henderson — przywitałem się, wlepiając wzrok w jej tęczówki. Starała się odwrócić wzrok. Zacisnęła wargi w cienką linię. Nie wyglądała na chętną na konfrontację. Wręcz jej unikała. Rumieniec wstydu i przegranej wykwitł na zmarnowanej twarzy. — Gdy nastaje nowy dzień, czy widzimy jakąś osobę to wypadałoby się przywitać, nieprawdaż?

 Zaplotłem za sobą dłonie zbliżając się do krańca łóżka. Prześledziłem jej wygląd stwierdzając, że był znacznie lepszy, niż kiedy tu trafiła.

— Jak się czujesz?

— Ja pierdole — sarknęła, zaciskając zdrową pięść na prześcieradle. — Możesz już skończyć uświadamiać mi, że popełniłam najgorszy błąd przychodząc tu w tym stanie. Zjebałam i mam tego świadomość.

 Kliknąłem językiem o podniebieniem. Głośne cmoknięcie lekko nią wzdrygnęło. Na uświadamianie pewnych rzeczy przyjdzie odpowiedni czas.

— Nie uważam za wstyd prosić o pomoc. Uważam, że dobrze zrobiłaś przychodząc tu w takim stanie. Gdybyś straciła przytomność na każdej innej ulicy mogłabyś skończyć martwa i dać powód do szczęścia dla wielu ludzi — powiedziałem, przechwytując jej spojrzenie. W końcu odważyła się je dobrowolnie wznieść. Wracał do niej wigor. — Jak się czujesz? — powtórzyłem.

— A jak według ciebie ma się czuć osoba, która stoczyła walkę z garścią osób i ledwo uszła z życiem?! — zagrzmiała. — Jestem zła. Zła, że dałam się podejść. Że dałam się tak pokonać. I że skończyłam z jakimś gównem na ręce.

 Krzywiąc się poprawiła swoją pozycję. Grymas bólu zdominował twarz. Poruszała się w zwolnionym tempie. Na przekór bólowi zaczęła się więcej poruszać. Testowała swoje granice. Uparte babsko.

— Zechcesz mi wyjaśnić co się wydarzyło, panno Henderson?

— Pogadamy jak wyjdę z tego szpitala — postawiła warunek. — Nie znoszę ich.

— Czysto teoretycznie nie jest to szpital. Lecznica na terenie posiadłości.

— Nie widzę żadnej różnicy. — Sprawdziła swoje ciało podpięte do maszyn. Śledziłem każde skrzywienie niechęci i bólu, gdy przekraczała swoje granice. — Nie myśl sobie, że tu zostanę.

Na Drodze Wyboru +18Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz