POV Stormie
Przebudzając się czułam jak kręci mi się w głowie. Jak żołądek kurczy mi się w spazmach. Jak wnętrzności podrywają mi się do gardła. Byłam otępiała, słaba i niespełna rozumu, skoro czułam na poliku mokry ślad. W pierwszej chwili przed oczami widziałam wszystkie wspomnienia z ostatnich chwil. Nakłoniło mnie to do myślenia, że nadszedł mój czas i zaczęłam pokutować wszystkie złe uczynki jakie zrobiłam. Że nadszedł czas do zapłacenia za wszystkie odebrane dusze. W drugiej chwili usłyszałam głośne miauknięcie, które rozbudziło mnie na dobre. Potrząsnęłam ociężałą głową, przekręciłam ją na prawo natrafiając na zielone ślepia. W popłochu poderwałam się do siadu, czego od razu pożałowałam. Przymknęłam powieki opanowując zawroty.
— Mad — wychrypiałam, unosząc rękę. Natychmiast ją opuściłam. Była unieruchomiona przez kajdanki na łańcuchu. — Mad, co ty tu robisz? Jak dostałeś się z Los Angeles do miasta? Wzięli cię ze sobą? Wiedzą, że tu jesteś?
Bełkotałam próbując połączyć kropki. Starałam się otrząsnąć. Analizować sytuacje, w której się znalazłam. Jedyne co wiedziałam to gdzie się znajdowałam i co się wydarzyło w mieszkaniu w mieście aniołów. Miałam jakieś przebłyski z samolotu, gdzie przebudziłam się po pierwszej dawce. Nie zadziałała tak jak powinna, bo za szybko pozbyłam się strzałki nim cała zawartość zdążyła we mnie wchłonąć. W drodze Carrington wstrzyknął mi kolejną dawkę. Zapłonęła we mnie nienawiść do tego kutasa. Miał skurwiel szczęście, że byłam otępiała bo bez ociągania spaliłabym mu tę całą rezydencję.
— Ty mały kutasie — syknęłam, zagryzając zęby. Wysuwając pazura przejechał nim po odkrytej kostce. Krew wysączyła się z rany. — Masz szczęście, że szczepię cię na wściekliznę.
Przynajmniej rozbudziłam się z tego nieznanego stanu zaćmienia. Rozejrzałam się po nieznanym pomieszczeniu. Byłam w jakieś sypialni, przypięta do łańcucha utwierdzonego do podłoża. Zbyt mocnego by się z niego wyrwać i zbyt ciasno zapiętej kajdanki bym wyłamała kciuk i wysunęła dłoń ze skórzanej obręczy. Drugi nadgarstek otaczały czerwone pręgi. Ręce nie były we krwi, twarz również, ponieważ nie rwała mnie skóra przy drganiach mięśni. Przerażona zerknęłam w dół. Odetchnęłam z ulgą widząc na sobie swoje ubrania z poprzedniego dnia. Miałam również buty, więc nie byłam zupełnie bezbronna.
— Mad będziesz musiał mi pomóc.
Sturlałam się w stronę mocowania tego przeklętego żelastwa. Wystawiłam rękaw w stronę kota. Wbił w niego zęby i pociągnął w swoją stronę. Musiałam pozbyć się kurtki by wyszarpać z niej coś co pomogłoby mi rozkręcić płytkę. Nie posiadałam śrubokrętu ani wkrętarki, więc musiałam wspomóc się czymś innym. Zębami wyprułam kieszeń i wydostałam z niej dwa noże. Jeden z nich ułożyłam do pozycji z płytką suwaka. W pocie czoła zaczęłam mocować się ze śrubami. Madox siedział na łóżku czuwając nad nami. Nasłuchiwał czy nikt nie wchodził.
— Pieprzone żelastwo — warknęłam, wyrywając zastały wkręt. Jego odkręcenie działało mi na nerwy. — Mam! Mam to Mad.
W odpowiedzi najeżył się i patrzył na drzwi. Dawał sygnał, że ktoś nadchodził. Zapewne był to sam władca. Nie zezwoliłby nikomu innemu wejść do tego pokoju. Nie naraziłby nikogo na bezsensowne niebezpieczeństwo. Mój punkt zaczepienia.
— Kurwa.
Weszłam na łóżko trzymając rękę tak by nie zdradzić, że zdołałam się uwolnić. Mad wlazł pod łóżko, czekając aż drzwi staną otworem by móc wybiec i ukryć się na korytarzu. To była moja jedyna szansa na ratunek. Niestety nie zdołałam włożyć kurtki.
CZYTASZ
Na Drodze Wyboru +18
AçãoAslan Carrington to szanowany władca Kalifornii. Niezwykle szarmancki, kulturalny, ale i równie bezwzględny. Ludzie się go boją, i to nie za sprawą blizny rozchodzącej się po obwodzie jego szyi. Bowiem Aslan to człowiek, któremu nic nie było w stani...