Rozdział 20

344 14 1
                                    


POV Aslan 

 Obecność Stormie w rezydencji wzbudziła zamieszanie i niezadowolenie tłumu. Chaos jaki stworzyła i ofiary jakie sobie wybrała były zbędne w całej sytuacji. Owszem, było to niedociągnięcie wynikające z mojego lekceważącego podejścia. Zlekceważyłem wszystkie możliwości i za to zapłaciłem. Mogłem zapiąć jej drugi kajdan. Mogłem zastosować większe zabezpieczenia i pomyśleć, że taka pobudka mogłaby ją tak spłoszyć. Zachowywała się jak spłoszone zwierzę, bo nie ukrywałem, że po części tak została potraktowana. Mogliśmy sobie to odpuścić, ale sytuacja potoczyła się tak a nie inaczej i zbierałem tego żniwo w postaci pomruków pracowników i dwóch ludzi spędzających czas w salach sanitarnych na terenie rezydencji.

 Kolejna doba od tego wydarzenia rozwiała ciężką atmosferę panującą wewnątrz murów. Pozostała już nikła woń krwi i lekki niesmak na języku. Wszystko wróciło do swojej rutyny. Służki zajmowały się utrzymywaniem czystości na korytarzach i pokojach. Kucharki dbały o posiłki dla wszystkich mężczyzn strzegących porządku. Informatorzy przynosili wieści, tropiciele pracowali w pocie czoła nad znalezieniem dowodów czy pewnych ludzi.

 W tym całym zamieszaniu potrzebowałem chwili na przemyślenia. Ten moment pozwolił mi wrócić do harmonii i właściwego funkcjonowania. Stormie była jak prawdziwy sztorm. Przynosiła straty, nosiła spustoszenie. Po jej nadejściu potrzeba było chwili by naprawić straty.

 Jedną z tych strat poniosła młoda kobieta. Zbyt młoda by zaznać gorzkości tego półświatka.

 Zrobiłem obchód wokół terenu. Temperatura stopniowo wzrastała, słońce było coraz wyżej na niebie. Roślinność i zwierzęta zbudziły się ze snu i rozpoczęły dzień. W trakcie rutynowego przejścia zboczyłem na ścieżkę. Stąpałem ostrożnie po śliskich kamieniach układających się w boczną ścieżkę ukryta między drzewami. Dla lekarzy i reszty pracowników prowadziła zwyczajna brukowa droga. Ta była alternatywą, która prowadziła do tylnych drzwi. Przekroczyłem ich próg. Zapach specyfików medycznych podrażnił nozdrza. Czym dalej wgłębiałem się w korytarz tym bardziej szczypała mnie zabliźniona skóra.

— Panie Carrington — przywitała się jedna z trzech pielęgniarek. Skinąłem jej w ramach odpowiedzi.

 Trzecie drzwi na prawo pozostały uchylone pozwalając grającej w pomieszczeniu muzyce roznieść się po korytarzu. Zaraz po skończeniu utworu rozbrzmiał głos radiowca. To właśnie przed tymi drzwiami się zatrzymałem i wzniosłem pięść do góry. Zapukałem dwa razy, uchyliłem drzwi i wstąpiłem do środka. Zabandażowana kobieta leżała wycieńczona na szpitalnym łóżku. Widząc mnie w progu spięła się. Spłoszona poderwała się do góry, podciągnęła kołdrę pod samą szyję, jakby była jej zbroją, która miała obronić ją przed spotkaniem ze mną.

— Panie Carrington, co pan tu robi? — zapytała, rozglądając się w poszukiwaniu ataku albo obrony. Została napiętnowana strachem.

— Przyszedłem sprawdzić czy wszystko z tobą w porządku — oznajmiłem, przystając w odpowiedniej odległości. — W porządku? Niczego ci nie brakuje?

— Prawie straciłam życie — przypomniała, przechylając głowę do boku. — Ale co pana to interesuje? Pańska koleżanka powiedziała, że nasze życie jest niewarte. Myślicie sobie, że jesteście ponad nami i że możecie decydować o naszym życiu. Możecie zaatakować pierwszą osobę z brzegu i nie ponieść za to żadnych konsekwencji — dokończyła, zaciskając palce na pościeli. Blade poliki w sekundzie przestały być blade. Przybrały czerwony odcień.

 Jej frustracja była jak najbardziej zrozumiała. Przez wywód dowiedziałem się, że nie posiadała pełnej wiedzy i szybko mogło ulec to zmianie. Wystarczyłoby, że porozmawia z babką.

Na Drodze Wyboru +18Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz