POV Stormie
Wkurwiona do granic możliwości waliłam kajdankami w rurę, pragnąc uwolnić się z unieruchomienia, jakie zastosował Carrington. Liczyłam, że uderzenia zniszczą mechanizm i kajdanki odpuszczą, gdyż zacisnął je kurewsko mocno. Skończony kutas zapłaci za to, gdy wróci z loftu. Z loftu, w którym to ja powinnam się wstawić. W końcu to było moje mieszkanie, moja kamienica i mój teren. I to mi je spalili! Nie jemu. Nie miał najmniejszego prawa tam jechać zostawiając mnie zapuszkowaną w tej pierdolonej rezydencji. I to jeszcze na parterze, gdzie każda mijająca mnie osoba otwarcie sobie kpiła albo mi współczuła! Miałam ochotę ich wszystkich zabić. Niemoc i bezsilność rozwalała mnie od środka.
Z nowym nastawieniem walnęłam z frustracją w rurę. Na milimetr nie odstąpiły. Ponownie próbowałam je przesunąć wyłamując kciuk. Nic z tego. Były za ciasno ściśnięte. Dysząc oparłam się o chłodną powłokę. Musiałam się uspokoić i pomyśleć, bo na razie od pięciu minut tylko szaleńczo marnowałam siły. Byłam tak wkurwiona na tego pajaca od siedmiu boleści.
— Już się opanowałaś? — zapytał jeden z moich ochroniarzy, który otwarcie śmiał się z mojej bezcelowej furii. — Zrobiłaś tylko wiele hałasu, i po co? Nie uwolnisz się dopóki pan nie wróci.
— Zobaczymy czy będziesz taki rozgadany, jak będę wolna — syknęłam, spluwając w jego stronę.
Przysiadłam na podłodze. Czując dyskomfort wbijanego się w skórę przedmiotu przypomniałam sobie o broni jaką przy sobie trzymałam. Idiota mi jej nie zabrał. Nie, on mnie nie przeszukał. Gdy uzbrajałam się w pokoju dopilnowałam by nie widział ile i co ze sobą zabierałam. Gdy z zainteresowaniem przyglądał się arsenałowi, nie dostrzegł jak ją chowałam. Miałam szansę się uwolnić.
— Jeśli będziesz wolna — zaznaczył. — Jak na razie daleko ci do wolności, Blake.
Wymownie spojrzał na wszystkie słabe punkty, które były widoczne z kilometra. Plaster wokół bicepsa, szyna usztywniająca całą rękę, którą niemal wyrwano mi ze stawu. Druga ręka przymocowana do pierdolonej rury.
Puściłam jego słowa mimo uszu. Każdą słabość potrafiłam zmienić w pozytyw. Rany świadczyły o przetrwaniu, ale też wywoływały u wrażliwych jednostek współczucie. To było to.
Dyskretnie zerknęłam w stronę młodej służki. Nie raz przyłapałam ją na patrzeniu w moją stronę. Udawała, że sprząta by bliżej przyjrzeć się sytuacji. Ciekawość prowadziła wprost w ręce śmierci.
Zahaczyłam zębami o rzep cumujący szynę. Rozerwałam je rozluźniając maszynę. Zaciskając zęby zaczęłam machać ręką by zrzucić materiał. Nie przejmowałam się obserwatorami. Mieli widzieć co robiłam.
Gdy pozbyłam się szyny skręciłam się by unieruchomioną dłonią zerwać plaster z bicepsa. Zszyta świeża rana wyglądała okropnie.
Teraz z dumą prezentowałam swoje słabości. Udowodniłam, że nie były dla mnie obelgą a siłą. Nawet bez jednej ręki, z drugą przykutą, znalazłam sposób na uwolnienie się i podkreślenie swojej pozycji. Bo to ja byłam postrachem i legendą. Oni byli tylko pionkami Carringtona. I miałam zamiar to udowodnić.
— Ej, ty! — zaczepiłam przechodzącą dziewczynę. Wstałam by zrównać się z nią. — Przynieś mi szklankę wody.
— Słucham? — Niepewnie wodziła wzrokiem między mną a mężczyznami. — Nie wiem czy mogę.
— Według waszego władcy – kutasa, którego z przyjemnością złamię, nie jestem więźniem, a gościem. Ponadto jestem ranna i spragniona. Więc pierdol tę dwójkę nieudaczników i przynieś mi szklankę wody, proszę — warknęłam przez zaciśnięte zęby.
CZYTASZ
Na Drodze Wyboru +18
ActionAslan Carrington to szanowany władca Kalifornii. Niezwykle szarmancki, kulturalny, ale i równie bezwzględny. Ludzie się go boją, i to nie za sprawą blizny rozchodzącej się po obwodzie jego szyi. Bowiem Aslan to człowiek, któremu nic nie było w stani...