Rozdział 10

446 30 0
                                    


POV Stormie 

 Stracenie czujność i rozproszenie się nie było najlepszym sprzymierzeńcem płatnych zabójców. Powinniśmy być w stu procentach skupieni na celach. Na niczym innym. Nie powinniśmy okazywać żadnych emocji, zwłaszcza empatii. Naszym zadaniem było zabić, pomodlić się i sprzątnąć zwłoki.

 Wystarczyło bym zmierzała ku końcowi kariery by stać się kimś innym niż do tej pory byłam. Stałam się leniwsza. Nie zwracałam uwagi na zwłoki, nie byłam precyzyjna w strzelaniu, czy podrzynaniu gardła. Moja praca i pasja w jednym stała się moją zmorą. Moim przekleństwem.

 Ale największym przekleństwem stał się Aslan Carrington. Dlaczego to akurat on musiał być moim ostatnim zleceniem? Dlaczego odkąd bardziej zainteresowałam się jego osobą, on zrobił to samo? Nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego ten mężczyzna tak dobrze odnalazł się w moim umyśle. Zagościł w nim, przez co mnie rozpraszał. Oczywiście, jako mężczyzna mnie pociągał. Był przystojny, a jego aura działała na mnie w niekonwencjonalny sposób. Nie bałam się go jak większość ludzi. Byłam ciekawa jego persony. Ta aparycja, inteligencja. Nie znałam wielu ludzi, którzy mieli podobne usposobienie.

 Musiałam z tym zakończyć. Musiałam skończyć z rozmyślaniem o Aslanie inaczej niż o moim celu. Koniec z tym. Musiałam wyrzucić go z głowy i wrócić do swojej powłoki bezwzględnej zabójczyni.

 Najlepszym sposobem by wrócić do tego co lubiłam robić było zrobienie tego. Nadszedł czas na zabijanie. Na przelewanie krwi i czerpanie satysfakcji ze strachu ofiary.

— Mad! — zawołałam odstępując od biurka. — Pakujemy się! Wyjeżdżamy z San Francisco.

 Kot popatrzył na mnie mrugając leniwie. Jeszcze nie wiedział, że dostałam serie zleceń na południu Stanu. Zlecenia zabicia ważniejszych postaci i tych, którzy niepotrzebnie zwrócili na siebie uwagę. Szykowały się owocne tygodnie. Bez myślenia o Carringtonie i o pozbawieniu go życia. Bez myślenia o słowach stwórcy. Miał rację odnośnie władcy. Aslan wiedział co robił i jeszcze bardziej wiedział jak obracać informacjami. Nie powiedziałby mi nic, co mogłabym wykorzystać. Bawił się mną.

 Więc ja teraz będę bawić się ludźmi, którymi rządził. Wszystkimi. Niezależnie od statusu, czy poziomu zagrożenia.

 Nadchodziły żniwa.

***

 Zatrzymałam się przed niepozornym domem jednorodzinnym. Był pustym od kilku tygodni. Właściciele zmarli i zostawili go dla wnucząt. Miałam pewność, że mogłam go sobie zająć nie martwiąc, że naglę się zjawią. Wnuki mieszkały w Kanadzie i nieprędko dostaliby się na południe. Zresztą, prześledziłam ich życie i wiedziałam, że dobrze im się powodziło i nic nie wskazywało, że mieliby z niego zrezygnować.

— Pasuje ci? — zwróciłam się do kota. Całą drogę przespał na siedzeniu pasażera. — Powinieneś mieć tu dostatecznie wiele ptaków do żarcia. Ale żadnego nie przynoś, bo zablokuję ci dostęp do wszystkich wejść.

 Tyłem zaparkowałam pod garażowym wejściem. Było dostatecznie ciemno by nie zwracać na siebie uwagi. Wyszliśmy z pojazdu. Wcześniej zdołałam wyłączyć alarm. Rozglądając się po otoczeniu ostrożnie podeszłam do drzwi. Wciągnęłam wytrychy z kieszonek w butach. Pogoda w Los Angeles różniła się od tej w San Francisco. Tu wiecznie było ciepło co odbierało możliwość chowania broni w ubiorze. To był jeden z problemów do rozwiązania.

— Mad idź sprawdzić czy nie ma żadnych pułapek.

 Otworzyłam drzwi ze skrzypnięciem. Kot wbiegł do środka. Zanim weszłabym do środka trzeba było sprawdzić czy nie było żadnych zwłok, niepożądanych alarmów laserowych. Dziadkowie Pumpkins byli szarymi ludzi, ale nawet tacy mieli dziwne pobudki. Miewali pierdolca na punkcie bezpieczeństwa.

Na Drodze Wyboru +18Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz