Rozdział 18

335 22 0
                                    


POV Stormie 

 W długim milczeniu patrzyłam na Carringtona. W głowię kłębiło mi się tysiące myśli. Analizowałam wszystkie za i przeciw. Rozkładałam na czynniki pierwsze jego wypowiedź i sytuacje, które miały miejsce w ciągu ostatnich tygodni. Specjalnie pofatygował się do miasta aniołów by mnie z niego uprowadzić, bo według niego byłam za dużym zagrożeniem dla siebie i innych. Abstrakcja.

 Mężczyzna, który miał pod sobą cały stan i większość infrastruktury zachodniego wybrzeża obawiał się, że stracę głowę. Byłam jego kartą przetargową. Sam to powiedział, a każdy szanujący się biznesmen pilnował tego co swoje i ważne.

 Dostawał na mnie skargi i groźby. Dużo osób było blisko wszczęcia buntu. To zmusiło go do działania. Musiał zareagować by zapanować nad sytuacją. Nie mógł pozwolić sobie na błędy. Choć błędem było porwanie mnie i potraktowanie mnie jak najgorsze bydło. Źle to dla mnie wyglądało. Zostałam porwana i skorumpowana. W naszym świecie było to jak wyrok. Spłoszyło mnie, spowodowało agresję, która znalazła ujście podczas próby ucieczki i po zranieniu kilku osób.

 Jeśli chciał zapanować nad sytuacją to powinien podejść do tego inaczej. Na pewno nie powinien mnie porywać, bo to skreślało wszystkie propozycje na starcie. Chociaż, jakby dłużej się nad tym zastanowić?

 Chciał ze mną podjąć współpracę. Miał swoje żądania i zastrzeżenia. Równałoby to się z czasem jaki byśmy ze sobą spędzili. Byłby on znacznie większy niż dotychczas. Więcej byśmy rozmawiali. Mogłabym go poznać, znaleźć wszystkie słabe punkty i w końcu wypełnić zlecenie. Mogłam więcej zyskać niż stracić. To była okazja, która nie mogła przejść mi koło nosa.

— Nie będziesz mnie ograniczać? — dopytałam, drapiąc Madox'a za uchem.

 Na tym mi najbardziej zależało. By mieć wolną rękę, tak jak było to dotychczas. Nienawidziłam być ograniczana, więc gdyby tylko coś spróbował poznałby piekielny gniew. Straty byłyby znacznie większe niż te urządzone sprzed chwili. Nie zapanowałby nad tym chaosem, który wywołałabym. A nieprzychylni ludzie by się do mnie przyłączyli widząc dla siebie okazję do skrobnięcia części jego potęgi. Kolejne ograniczenie mnie zbliżyłoby go do upadku.

— A kiedyś cię ograniczyłem? Nie myl ograniczenia z porwaniem dla dobra wszystkich — zastrzegł, nim wtoczyłabym mu ten argument.

 Musiałam na chwile zamilknąć by przemyśleć czy kiedykolwiek zdarzyła się podobna sytuacja. I niestety musiałam uchylić czoła.

— Nie miałeś możliwości. Nie jestem z tobą zawiązana żadną umową i nie zamierzam nic podpisywać — podkreśliłam swoje jedyne żądanie.

— Będziemy związani umową słowną. Zostaniesz w okolicach San Francisco, jeśli dostaniesz zlecenie za miastem poinformujesz mnie o tym. Nie wyjedziesz na dłużej niż to konieczne.

 Poderwałam brew szukając w jego oczach jakieś haczyki. Ale Aslan Carrington był jak pierdolona skała. Niewzruszony i silny na zewnątrz, wewnątrz pełen informacji i myśli. Cały czas planował, analizował, był pięć korków przed wszystkimi.

— To co? Teraz będę zabijać na twoje zlecenie? Będę musiała ci zdawać raporty? Na jakiej podstawie chcesz poprowadzić naszą współpracę?

— Nic się nie zmienia — odparł spokojnie. — Zwyczajnie będę doglądał ciebie. Pilnował by nikt nie chciał cię zabić i bym nie musiał znowu słuchać skarg. Może zdarzy się okazja, że zlecę ci coś albo razem kogoś zneutralizujemy. Wiele jest szczurów w kanałach.

Na Drodze Wyboru +18Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz