Rozdział 8

457 30 0
                                    


POV Aslan 

 Gdy panna Henderson zniknęła mi z pola widzenia, wyrwałem się z zastoju. Zmusiłem się do oderwania stóp od podłoża. Podeszwy lepiły mi się do posadzki, którą zabrudziliśmy krwią naszych ofiar. Główna gosposia nie wyglądała na zadowoloną z tego widoku.

 Pod jej niezadowolonym spojrzeniem wspiąłem się na samą górę rezydencji do swojej sypialni i łazienki.

 Wchodząc pod deszczownice rozluźniłem napięte mięśnie. Zimna woda chłodziła rozgrzane ciało, które nabrało temperatury przez przeprowadzenie egzekucji. Prawdziwej egzekucji. Spektaklu krzywdy i cierpienia. Satysfakcja przenikała mnie na wskroś. Ci mężczyźni zasługiwali na wszystko co dostali. A nawet czułem, że mogliśmy zrobić coś więcej.

 Przymykając powieki w głowie pojawił mi się obraz pogrążonej w transie Blake. To nie była Stormie, to była śmierć. Nie zwracała uwagi na otoczenie. Nie zwracała uwagi na okoliczności. Jej zadaniem było się zemścić i zabić. Jej oczy były jak otchłań. Czarne i głębokie. Czaiły się w nich demony. A ona była ich panią. Podobało mi się to. Ten spektakl. Ta groźna otoczka, która ją otuliła. Budziła grozę i respekt.

 Podobało mi się to do czasu. Do czasu, w którym przekroczyła pewne bariery i sprawiała przyjemność sobie i mężczyźnie, który na to nie zasługiwał. Nie podobało mi się, że ten mężczyzna zaznał takiej przyjemności przed śmiercią. Nie mogłem patrzeć na rozkosz na twarzy zabójczyni. Ten żar w jej oczach. Wiedziałem, że musiałem to przerwać. Nie mogłem na to pozwalać. Żeby obcy mężczyzna mógł poczuć ciepło jej ciała.

 I włożyłem sporo kontroli by nie wsunąć dłoni w czarne włosy i przycisnąć usta do jej warg. Jej ciepły oddech owiewał mi twarz, zapach świeżej krwi drażnił nasze nosy. Ale nas interesowało tylko rozżarzone spojrzenie i zerkanie na swoje usta. Widziałem to pragnienie w jej oczach. Pokusiłbym się o stwierdzenie, że mnie niemo prosiła o rozpoczęcie pocałunku. Ale się nie dałem. Powstrzymałem się przed przekroczeniem tej granicy. Choćbym równie mocno tego pragnął, to nie zrobiłem tego chcąc ukarać Stormie. Przegięła, więc nie dostała kolejnej dawki przyjemności.

 Bo pocałunek ze mną tym był – przyjemnością.

 W garderobie założyłem świeżą koszule i czyste garniturowe spodnie. Odpuściłem sobie marynarkę. Było już późno, większość rezydencji opustoszała. Nie musiałem być w pełnej krasie. Mógłbym się już położyć i zakończyć dzień, ale miałem coś do zrobienia.

 Schodząc ze schodów na niższe piętro natknąłem się na jednego ze swoich ludzi.

— Czy Blake opuściła już rezydencję? — zapytałem, przystając na najniższym stopniu.

 Wzniósł na mnie zmęczone spojrzenie. Dzisiejszy dzień był dość produktywny i wykańczający. Pojmali jedną z grup handlarzy żywym towarem. Tuszowali zabójstwo Blake. Mieli jeszcze sprzątnąć trupy z lochów.

— Tak, Dorian wziął na siebie odpowiedzialność za zawiezienie jej na adres. Oczywiście, zabójczyni próbowała się wymknąć i wrócić na własną odpowiedzialność. Nasi zatrzymali ją przed bramą.

 Kącik ust drgnął mi słysząc tę informację. Było to przewidywalne. Ona stała się przewidywalna.

— Zajęliście się martwymi?

— Jeszcze nie. Właśnie miałem zebrać ekipę. — Westchnął przecierając twarz dłońmi. Pod bacznym spojrzeniem zaczął szybko przebiegać palcami po klawiaturze. — Już zmierzają do lochów.

— Wspaniale. — Zaplotłem za sobą ręce.

— Mamy monitorować dalsze poczynania zabójczymi?

— Nie. Nie uważam, żeby przez najbliższe dni była aktywna.

 Monitorowanie Stormie przez moich ludzi było zbędną czynnością. Pracownicy musieli zająć się innymi sprawami. To w moim obowiązku było monitorowanie kobiety. Pilnowanie jej na każdym kroku. Zwłaszcza teraz, gdy była zainteresowana moją personą.

— Mamy coś jeszcze zrobić?

— Sprzątnijcie trupy, potem idźcie odpocząć. Resztę zostawcie na jutro.

— Dobrze, szefie — przytaknął, zwracając się do tylnego przejścia.

 Zszedłem do biura gdzie znajdowały się dla mnie najcenniejsze informację. Nie tylko te związane ze Stormie Blake Henderson. Wcisnąłem przycisk na panelu. Z biurka wysunęła się zabezpieczona szuflada. Laser sczytał wzór siatkówki oka. Przyłożyłem jeszcze kciuk do czytnika lin papilarnych. Gdy maszyna sczytała zgodności, rozsunąłem pokrywę. Wyciągnąłem przepełnioną teczkę, a z niej pewien plik dokumentów. Na pierwszej stronie znajdowały się informację o matce.

 Skłamałem Blake. Moja matka nie zaszła ze mną w ciążę będąc niewolnicą w burdelu, a moim ojcem nie był przypadkowy mężczyzna. Wprawdzie, rodzicielka została schwytana przez handlarzy i miała przepaść za oceanem, ale nie została sprzedana do burdelu. Ojca nigdy nie poznałem, bo spierdolił jak tchórz dowiadując się, że zaciążył swoją rzekomą miłość życia. Przez długi czas funkcjonowaliśmy bez niego.

 Miałem dziesięć lat, kiedy podczas powrotu ze szkoły u boku kobiety zostaliśmy sprzątnięci z ulicy i wrzuceni do transportowca. Zabrali nas do jakiegoś magazynu, gdzie przebywaliśmy z innymi osamotnionymi kobietami i ich dziećmi. One się już poddały, moja walczyła do końca. Doskonale wiedziała w jakiej sytuacji się znaleźliśmy i co nam groziło. Dlatego walczyła i starała się nas uwolnić.

 Ale każda walka się kiedyś kończyła.

 Matka po wielu staraniach uratowania nas z ciężkiej sytuacji straciła wszystkie siły. Walczyła do końca, aż w końcu nadszedł. Porywacze, przemytnicy, handlarze zdenerwowali się nim wrzucili nas na statek. Mieli dość oczekiwania na rozkazy, a transport się opóźniał. Rozkazy były dla nich niejasne. I na to wszystko moja matka dokładała do pieca. Drażniła strażników, a za nią poszła reszta kobiet. Wykrzesały z siebie resztę siły i zrobiły masowy bunt.

 Skończyło się to wystrzałami, biciem i wszelaką przemocą, na którą, my dzieci, musieliśmy patrzeć. Moja matka została zabita na moich oczach. Pobita, zgwałcona i postrzelona.

 Od tamtej pory przysięgłem sobie stać się na tyle silnym mężczyzną by niszczyć takich skurwysynów jacy porwali te kobiety. Przysiągłem sobie, że zostanę patronem kobiet i dzieci.

 Kłamałem Stormie, bo wiedziałem, że jakakolwiek informacja sprawi, że będzie bardziej zainteresowana moją osobą. Że zacznie węszyć. A zawsze zaczynało się od bliskich, których nie posiadałem.

 Myślała, że obracała kratami. Myślała, że była sprytna. Uważała, że ciągnęła mnie za język. Jednak to wciąż ja byłem głównym rozgrywającym. To ode mnie zależało co wiedziała i ile informacji było jej potrzebnych. Na ten moment budowałem grunt. Wodziłem ją za nos. Mieszałem w faktach, przez co mogła w siebie zwątpić albo się rozwścieczyć.

 Istniały dwie alternatywy, które zaważyłby na przyszłości. Jedno było pewne:

 Nie było żadnych szans, że poznałaby brudną prawdę. Nie mogłem na to pozwolić, bo inaczej piekło by zawrzało. 

^^^

 Cześć kochani!!! Witam was w nowym rozdziale!!! Dziś taki luźniejszy rozdział. 

 Dziękuję wam za aktywność! Widzimy się w niedziele!!! Do Zobaczenia! 

 MDBWManiac 

#NDW_watt 

Na Drodze Wyboru +18Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz