Chapter 1

828 37 38
                                    

Życie nigdy nie było łatwe od zawsze sobie powtarzamy, że wszystko się ułoży, że świat uczy nas nowych rzeczy z których wyciągamy lekcję. Wiele z nas miało swój koniec świata po którym się podnosił i przeżywał kolejne piękne lata. Annie przeżyła chyba już zbyt wiele końców świata.

Spadła na samo dno piekła.

Stanęła przed Los Santos patrząc na tak bliskie jej sercu miasto. Miasto w którym stawiała swoje pierwsze kroki, gdzie straciła jakąś cząstkę siebie, ukształtowało ją i pomogło odnaleźć jej nową drogę. Miasto, które opuściła na kilka lat.

Minęły trzy lata.

Miasto z pozoru wyglądało tak samo jak kilka lat temu, a zmieniło się diametralnie i można to było odczuć z kilometra. Świat się zmienił zresztą jak każdy. Czas sprawił, że pogodziła się z przeszłością, którą pozostawiła za sobą. Przynajmniej tak jej się wydawało.

Przeżyła zbyt wiele końców świata. Jednym z nich był moment kiedy patrzyła jak miłość jej życia umiera na jej oczach i nic nie mogła z tym zrobić to był ten najgorszy koniec świata. W tamtym czasie sama chciała umrzeć i dobrze pamiętała moment w którym przybiegł do niej Vasquez, wyła z płaczu w jego ramionach krzycząc, że sama chce umrzeć. To było najgorsze przeżycie.

Nie mogła też zapomnieć kiedy cały kościół ogarnął mrok, a przed ołtarzem pojawił się ratunek niczym feniks odrodzony z popiołów. Oczywiście, że przeżył.

To nie tak, że nagle szara rzeczywistość stała się jasna z informacją, że jakimś cudem przeżył choć widziała na własne oczy jak jego ciało bezwładnie opada. W tamtym momencie poczuła falę negatywnych emocji. Czuła się cholernie zraniona i nie miała pojęcia jak zareagować.

Nie mogła zrozumieć, że pozwolili jej uwierzyć w jego śmierć. Dotarło do niej, że Zakszot musiał o wszystkim wiedzieć, przecież byli jego rodziną. Ufał im i w tamtym momencie uświadomiła sobie, że nigdy tak do końca jej nie zaufał. Była intruzem w ich ekipie. Pozwolili jej popaść w traumy i choroby z których wychodziła przez kolejne kilka miesięcy. Pozwolili jej płakać dniami i nocami do tego stopnia, że sama nie dawała już sobie rady.

Po prostu nigdy jej nie ufali.

Nie było jej dane uciec, nie było jej dane nawet zamienić z nim słowa, uderzyć go, wypomnieć wszystkie błędy i krzywdy jakie faktycznie na niej pozostawił po swojej rzekomej śmierci. Elenor momentalnie podniosła alarm. Ślub przerwano, wszyscy uciekli a nastolatkę spakowano do samolotu i wysłano na drugi koniec świata do miejsca w którym nikt jej nie znajdzie.

Mieszkanie na malowniczym Zanzibarze z Dylanem miało dać jej szansę na resocjalizację. Miała zacząć życie od nowa i pokazać, że jednak była oddana rodzinie. Krótki epizod z przestępczością w roli głównej został zakazanym tematem, którego trzeba było zakopać głęboko pod ziemią. Nie mogli przyznawać się do takiej hańby.

***

Lotnisko Los Santos tego dnia było oblegane przez masę ludzi. Turyści zmierzali ze swoimi bagażami w stronę wyjścia, inni siedzieli na krzesłach czekając na swój lot. Słońce, które górowało na niebie przyjemnie ogrzewało twarze przez wielkie okna.

Wyszła z budynku patrząc na krajobraz wielkiego miasta. Patrzyła na ogromne oddalone wieżowce, które lśniły w promieniach, palmy i drzewa powiewały na delikatnym wietrzyku. Mogłoby się wydawać, że czas stanął w miejscu i nic się nie zmieniło. Wręcz przeciwnie Annie była świadoma, że ona już nie była taka sama, jej życie uległo diametralnym zmianom.

Przymknęła na chwilę oczy wdychając chłodne powietrze. Wsłuchiwała się w dźwięki miasta, które tak bardzo dobrze znała. Syreny policyjne wyły jak zwykle, gdzieś w oddali niósł się gwar centrum miasta. Tęskniła za tym miejscem i dopiero teraz poczuła, że znów wróciła do domu. Wyrwała się z zamyślenia kiedy poczuła w dłoni uścisk

Lovers to Losters |5city|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz