1. Głos sumienia

115 4 0
                                    

Castor


Zjechałem windą na parter i pokonałem drogę przez pusty, ciemny korytarz. Coś znów było nie tak z automatycznym włącznikiem świateł. Przez głowę przemknęła mi myśl, że dziś w sumie jakoś wszystko było nie tak, ale szybko uświadomiłem sobie, że jest to nieprawdą, a ja starałem się nie być pesymistą. Ktoś taki jak ja nie mógł pozwolić sobie na pogrążanie się.

Dotarłem do pomieszczenia dozorcy i oddałem mu klucze. Znów przyłapałem go na gorącym uczynku, jak skłaniał się ku drzemce i znów udałem, że niczego nie widzę.

- A pan jak zwykle ostatni, panie Ford.- Uśmiechnął się do mnie z wdzięcznością. Odruchowo odwzajemniłem uśmiech, mimo zmęczenia, którego natrętny głosik nakazywał mi nie zatrzymywać się na żadne pogaduszki, tylko jak najszybciej wsiąść w samochód i przetransportować się do mojego mieszkania.

- Taka już moja praca. Dobrej nocy.- odparłem naprędce i wyszedłem na parking. Rzadko patrzyłem w niebo, ale dziś coś skłoniło mnie do zadarcia głowy w górę, po to, by wyraźnie ujrzeć wysyp gwiazd. Nie pamiętałem, kiedy ostatnio je widziałem. Kojarzyły mi się z dzieciństwem, zimą i świętami, a więc tak naprawdę z radością i marzeniami, które snułem, układając się do snu.

Westchnąłem, czując nagły napływ nostalgii. Mknąc przez żywe mimo późnej pory ulice Bostonu, rozmyślałem o tym, co usłyszałbym od dziesięcioletniego mnie, gdyby jakimś cudem stanął twarzą w twarz z dwudziestoośmioletnim mną. Mały Castor na pewno nie chciałby uwierzyć w to, że w przyszłości porzuci chęć zostania superbohaterem, ale raczej też nie narzekałby na faktyczny stan rzeczy.

Od dziecka uwielbiałem muzykę, niosła mnie jak na skrzydłach do miejsca, które sam tworzyłem z każdą kolejną symfonią dźwięków. To tam dawałem ponieść się radości, leczyłem smutek i uciszałem tęsknotę. Moja mama szybko dostrzegła, że moje upodobanie ma szansę przerodzić się w prawdziwą pasję, dlatego też starała się jak tylko mogła otwierać przede mną dalsze możliwości. Zapisywała mnie na wszelkiego rodzaju zajęcia muzyczne, które niezmiernie działały mi na nerwy, które głównie opierały się na wyklaskiwaniu rytmu do durnych piosenek dziecięcych, co dla żywiołowego kilkulatka było dość żmudnym zadaniem. Potem była szkoła muzyczna, którą kojarzę głównie z bezsennością, bólem, potem i krwią. Następnie kształciłem się u tych, którzy dostrzegli mnie jako jedną z kropel pośród oceanu i dokładali wszelkich starań, by szlifować to, co było do oszlifowania. Występowałem w teatrze, grałem w musicalach i pisałem własne teksty, aż w końcu wyszedłem na większą scenę. Wydałem swój pierwszy krążek, który zdobył dosyć sporą popularność, a ja szykowałem się do wyruszenia w trasę. Niestety koniec końców nigdy się nie odbyła, a ja musiałem zejść z estrady, zanim jeszcze dobrze się na niej rozgościłem. Marzenia o koncertach i kolejnych wydanych albumach legły w gruzach przez jedną, głupią aferę. Te kilka lat temu nie byłem na tyle zdeterminowany, by wciąż iść pod wiatr i nieustannie mierzyć się z krytyką, dlatego wolałem usunąć się w cień. Nie miałem żadnego planu B, nie skończyłem żadnych studiów ani kursów, więc musiałem radzić sobie przy pomocy tego, co umiałem najlepiej. Zostałem trenerem wokalnym, uczyłem śpiewać zarówno kompletnych laików, jak i zawodowców. Nadal pracowałem też w teatrze, jednak teraz pomagałem aktorom w nauce ich wokalnych partii. Lubiłem to i czułem w tym swoje powołanie, choć utracone perspektywy wciąż niekiedy spędzały mi sen z powiek. Brakowało mi tego czegoś.

Gdy dotarłem do mieszkania, powitały mnie egipskie ciemności i grobowa cisza. Szybko zgadłem, że Paige już śpi, ale tym razem się pomyliłem. Usłyszawszy moje kroki, wyszła z sypialni, po drodze zapalając światło.

Two VoicesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz