Sophia
Kiedy byłam dzieckiem, uczono mnie, że okazywanie emocji czyni mnie słabą i przewidywalną. Nie mogłam zbyt głośno się śmiać, bo inni mogliby pomyśleć, że oszalałam. Było to zresztą zbyt prostackie. Nie mogłam płakać, bo to oznaczało tyle samo, co poddać się. Nie mogłam okazywać złości ani gniewu. Miałam być tak bardzo neutralna i powściągliwa, jak tylko się dało.
Teraz, gdy oglądałam zdjęcia z dzieciństwa, widziałam na nich małą dziewczynkę o zbyt poważnej na jej wiek minie, jednak jej oczy, w których można było dostrzec prawdziwe łaknienie uczuć, nie kłamały. To było cholernie przykre, gdy uświadomiłam sobie, że nie posiadam żadnego zdjęcia, na którym się uśmiecham. Nie pamiętam zresztą, żebym kiedykolwiek uśmiechała się szczerze i z głębi duszy.
Robiłam to, czego ode mnie oczekiwano, zachowywałam się tak, jak mi narzucono. Nie czułam się przez to ani trochę szczęśliwa, ale lubiłam być doceniana. Za każdy najmniejszy błąd krytykowano mnie tak bardzo, że do dziś, zanim podejmę jakąkolwiek decyzję, zastanawiam się, co by na to powiedziała moja matka. Każdy cień jej niezadowolenia pogłębiał we mnie poczucie własnej beznadziejności, lecz każdy najmniejszy okruch aprobaty dodawał mi niespodziewanie skrzydeł. Ale skrzydła te były zbyt niewielkie i zbyt słabe, by mogły mnie unieść. Były przezroczyste, tak jak wizja tego, co miałam zbudować wspólnie z mężczyzną, którego ciemne oblicze dopiero odkryłam.
Przez to, że fizyczna strona emocji przez lata dla mnie nie istniała, miałam spore problemy. Niewypowiedziane uczucia nagromadzały się we mnie, aż w końcu było ich tyle, że gdy straciłam grunt pod stopami, pozbyłam się ich w spektakularny sposób. Były jak tornado, które niszczy wszystko na swojej drodze. To, że pozostała po nich nieznośna pustka, było chyba jeszcze gorsze. Bolało jak rana po zbyt wcześnie rozdrapanym strupie.
Byłam wrakiem.
Druga część tej przeklętej nocy była jak koszmarny labirynt. Nie myślałam racjonalnie, ale wiedziałam, że nie mogę zostać sama w środku miasta, bo to zachęcało mnie do popełnienia głupstw. Nie chciałam pogrążyć się jeszcze bardziej, choć wątpiłam, czy jest to w ogóle możliwe.
Zaryczana odnalazłam postój taksówek i wsiadłam do pierwszego lepszego wolnego auta. Podałam adres Jackie i wiedząc, co mnie tam czeka, starałam się uspokoić w trakcie drogi, ale nie było to wykonalne. Chyba nigdy dotąd nie byłam aż tak roztrzęsiona. Nic nie przerażało mnie tak, jak utrata mojej zamkniętej, bezpiecznej przystani.
Jackie na mój widok opadła szczęka. Następnie wpadła w kompletny szał, chciała wzywać karetkę, a potem, gdy dowiedziała się, co się stało, zaczęła namawiać mnie do tego, byśmy pojechały na komisariat.
- Myślicie, że to coś da? Wiadomo, jak działa bostońska policja, jeśli chodzi o tego typu sprawy. Nie ma dowodów, więc to oleją. A nawet, gdyby były, to nie sądzę, żeby ktoś taki jak Scott Madison się z nimi grzecznie nie dogadał.- wtrąciła się Mindy, współlokatorka mojej przyjaciółki.
- Ten złamas nie może zostać bezkarny.- warknęła Jackie, z nerwów przechadzając się po całym pokoju. Gdy napotkałam jej spojrzenie, odczytałam dobitne "a nie mówiłam". Zaczęłam powoli żałować, że tutaj przyjechałam. Za nic nie chciałam wracać teraz do mojego mieszkania i oglądać Scotta, który zapewne udał się tam w poszukiwaniach, gdy po dłuższej chwili nie wróciłam na przyjęcie. Nadal byłam zszokowana i przerażona jego zachowaniem, nadal nie mogłam znieść faktu, że mój narzeczony podniósł na mnie rękę. Musiałam przyznać rację Jackie, która nazwała go totalnym świrem, bo tak się właśnie zachował, jak totalny świr. Pragnęłam tylko, by wstrzymała się od kazań i oceniania mnie. Potrzebowałam się uspokoić i zebrać myśli, a wysłuchiwanie fali obelg na temat Scotta i tego, jak bardzo jestem głupia, że jeszcze od niego nie uciekłam, nie pomagało mi.

CZYTASZ
Two Voices
RomanceCastor Ford stracił wszystko to, o czym tak bardzo marzył. Znalazł inną drogę, lecz wciąż nie wie, czy jest ona właściwa i dokąd go zaprowadzi. Wie tylko to, że choć muzyka od zawsze była całym jego życiem, to nie jest ona w stanie zapełnić całej pu...