Castor
Gdy miałem czternaście lat, a człowiek, który nazywał się moim ojcem, bez słowa odszedł, ja i mama musieliśmy jakoś wszystko posklejać. Zarówno ona, jak i ja nie rozumieliśmy jego decyzji. Na początku oboje się za nią obwinialiśmy, ja za to, że byłem niewystarczająco dobrym synem, ona, że zawiodła jako żona i jako matka. Oglądanie codziennie jej rozpaczy bolało mnie jeszcze bardziej, niż moja własna rozpacz, która zresztą bardzo szybko przerodziła się w czystą złość. W pewnym momencie postanowiłem sobie, że zrobię wszystko, by udowodnić ojcu, jeśli kiedyś wróci, że doskonale radzimy sobie bez niego, że to ja, zaledwie jako nieokrzesany małolat, lepiej niż on pełnię funkcję głowy rodziny.
Tyle że ojciec nigdy nie wrócił, nawet po przebaczenie, a ja musiałem się z tym pogodzić. Musiałem pogodzić się też z tym, że choć ja i mama ułożyliśmy sobie wszystko na nowo i choć posklejaliśmy nasze roztrzaskane serca, to rysy i tak będą na nich widoczne, już na zawsze. Musiałem to zaakceptować i nauczyć się z tym żyć.
Tak też było w przypadku tego, co zniszczyło moją karierę, tyle że było to dla mnie znacznie trudniejsze. Opuszczenie przez bliską osobę bolało, ale utarta tego, co pomagało mi na co dzień oddychać, nie mogła równać się z niczym innym. Środek zastępczy działał, ale jakoś nie potrafiłem ustalić sobie nowych, dużych celów. Nie myślałem o tym, co będzie za pięć czy za dziesięć lat. Liczyło się tu i teraz, to, że wciąż doskonaliłem sam siebie i innych, ale kiedy uświadamiałem sobie, że właściwie nie dążę do niczego statycznego, ogarniało mnie poczucie bezsensu.
Dziewczyna, która pojawiła się w najgorszym momencie, w jakim mogła się pojawić, w trakcie jednego wieczoru zmieniła moje nastawienie. Zrozumiałem, że nie mogę dalej tkwić w miejscu, tylko iść naprzód.
Czekałem na to, aż podważy wszystko, co jej wyznałem, czekałem na jej spojrzenie pełne zgorszenia i konsternacji zarazem. Czekałem na to, aż mnie znienawidzi. Ale ona wysłuchała mojej spowiedzi, wyraźnie cierpiąc przy tym razem ze mną, bo zrozumiała, że oboje tkwimy w tym samym miejscu. Chwyciła mnie za rękę i na chwilę wyprowadziła mnie z cienia, pozwalając mi ujrzeć obiecującą smugę światła.
Sophia Whittaker zrobiła ze mną coś, czego nikt inny nie zrobił przedtem. Na początku sprawiła, bym traktował ją jak wroga, a jeśli nawet sprawiła to niechcący, to wiedziałem już, dlaczego tak musiało się stać. Musiałem trzymać ją na dystans, by zechciała zostać przy mnie. Obserwowałem ją z daleka, bo tylko wtedy czuła się na tyle swobodnie, by zechcieć ukazać swoje prawdziwe oblicze. Gdybym podszedł za blisko, uciekłaby, zanim zdążyłbym się zorientować. Już i tak prawie wszystko spieprzyłem tym pocałunkiem w aucie, jednak coś wtedy sprawiło, że została. Może była to jakaś cholerna więź, a może zwykła iskra pożądania namieszała nam w głowach. Nie miałem pojęcia.
Z czasem zacząłem patrzeć na nią w inny sposób, dostrzegać to, z czego sama zapewne nie zdawała sobie sprawy. Wciąż uczyłem mówić się jej językiem, wciąż dowiadywałem się o niej czegoś nowego. Z każdym dniem, z każdym spojrzeniem i gestem przyciągała mnie do siebie coraz bardziej. Przyciągała mnie do siebie na tyle, że zamierzałem chronić ją za wszelką cenę i zrobić wszystko, by w pełni mi zaufała. Chciałem stać się jej ostoją, jej domem, tym, który jej nie skrzywdzi. Byłem gotów dla niej zabić.
Ale nie to przerażało mnie najbardziej.
Najbardziej bałem się, że to ona znów roztrzaska moje serce, do którego dałem jej klucz. Wiedziałem, że tym razem niczego nie udałoby mi się już posklejać.

CZYTASZ
Two Voices
RomanceCastor Ford stracił wszystko to, o czym tak bardzo marzył. Znalazł inną drogę, lecz wciąż nie wie, czy jest ona właściwa i dokąd go zaprowadzi. Wie tylko to, że choć muzyka od zawsze była całym jego życiem, to nie jest ona w stanie zapełnić całej pu...