20. Wstęp

63 1 0
                                    

Castor


Sophia Whittaker zjawiła się w moim życiu przez zupełny przypadek. Gdy tak głębiej się nad tym zastanawiałem, dochodziłem do wniosku, że ten przypadek nazywał się Jackie Sloane. Ta pokręcona, postrzelona dziewczyna i jej burzliwe życie towarzyskie przyczyniły się do tego, że pewna piękna blondynka pokonała wszelkie granice, dorwała się do mojego pianina i do mojego serca, za co od razu ją znienawidziłem.

Nienawidziłem jej za jej wyższość i bezczelność.

Nienawidziłem jej za to, że robiła mi na złość.

Nienawidziłem jej za to, że zawsze chciała mieć ostatnie słowo i patrzyła na mnie w taki sposób, jakbym był nic nieznaczącym robakiem.

Nienawidziłem jej za to, że była tak utalentowana, ale tego nie wykorzystywała.

Nienawidziłem jej za to, że była tak cholernie piękna i że nie potrafiłem się jej oprzeć.

A najbardziej nienawidziłem jej za to, że mimo wszystko owinęła mnie sobie wokół palca i byłem gotów zrobić dla niej wszystko.

To wszystko działo się tak szybko i w tak nieodpowiednim czasie. Całkiem niedawno rozstałem się z Paige, obiecawszy sobie, że na razie nie interesują mnie głębsze relacje z kobietami. Chciałem po prostu odetchnąć i skupić się na pracy i dalszym rozwoju. Dodatkowo wciąż bujałem się z dziennikarskimi ścierwami i wciąż oglądałem się dookoła, gdy tylko wychodziłem na zewnątrz. Obecność Sophii w moim mieszkaniu była czymś, co potęgowało moje obawy, ale nie chciałem, by szwendała się po hotelach. Potrzebowała spokoju, a ja potrzebowałem wiedzieć, że wszystko w porządku.

Napięcie między nami wciąż było mocno wyczuwalne, a pewne słowa wciąż nie zostały wypowiedziane, ale kiedy wstawałem rano i wchodziłem do kuchni, gdzie Sophia czekała na mnie z kawą i nucąc pod nosem przygotowywała dla nas śniadanie, czułem się tak, jakby wszystko było na swoim miejscu. Nie powinienem był się do tego przyzwyczajać, ale było już za późno. Przepadłem bezpowrotnie. Sophia zagościła na dobre w moim miejscu, wraz z niewielką kolekcją ubrań i innych drobiazgów, które przywiozła jej Jackie, a ja nie wyobrażałem sobie już wracać wieczorem do pracy ze świadomością, że nikt na mnie nie czeka, nikt nie wysłucha mnie z zainteresowaniem, a ja nie poczuję, że naprawdę kogoś obchodzę.

Minęły tylko trzy dni. Pieprzone trzy dni, które wystarczyły, bym zdurniał do reszty.

***

Była prawie północ, gdy dotarłem wreszcie do mieszkania. Już od wejścia dotarły do mnie dźwięki pianina, które wreszcie nie raniły w uszy. Gra Sophii była płynna i rytmiczna, i wszystko brzmiało tak, jak powinno brzmieć. Musiała dużo ćwiczyć podczas mojej nieobecności w ciągu dnia.

Nie chciałem jej przerywać, więc udałem się najpierw pod prysznic, by zmyć z siebie zmęczenie i dzisiejsze irytacje. Po chwili stwierdziłem, że branie prysznica wśród dźwięków niezwykle melodyjnej wersji "I'll be there for you" sprawia mi pewną frajdę. Przez moment poczułem się jak kiedyś, kiedy udałem się odświeżyć od razu po koncercie, a w tle wciąż jeszcze słychać było występ kolejnego supportu lub gwiazdy wieczoru.

Gdy melodia ucichła, nieco zawiedziony zakręciłem wodę, owinąłem się ręcznikiem w pasie, wyszedłem z kabiny i sekundę później stanąłem twarzą w twarz z Sophią, która na mój widok wydała z siebie zduszony okrzyk i czym prędzej czmychnęła na zewnątrz, niczym zawstydzona nastolatka.

- Szlag.- Zacmokałem z dezaprobatą, zorientowawszy się, że zapomniałem o istnieniu czegoś takiego jak zamek. Wyszło dosyć niezręcznie, ale nie mogłem już tego cofnąć. I nie mogłem wyrzucić z mojej głowy pewnej zakazanej wizji.

Two VoicesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz