W momencie, w którym Chani zacisnęła kości swej szczęki, na krtani swojej matki, zrozumiała, co zrobiła.
Szybko rozluźniła uścisk, mając nadzieję, że nie jest za późno.
Jednak brunetka, nie znała jeszcze mechanizmów, rządzących jej ciałem.
W momencie, gdy jej kły, zaczęły opuszczać miękką tkankę szyi, do krwioobiegu Caytlin, został wpuszczony jad wilkołaka.
Trucizna szybko zaczęła rozprzestrzeniać się po organizmie Pani Lee, paląc ją od środka. Kobieta zaczęła krzyczeć z bólu i szamotać się na boki.
W miejscach, w których przepłynął jad, widoczne były czarne ślady. Każda, nawet najmniejsza żyła, była trawiona przez ogień.
Brunetka, wycofała się szybko i z bólem wypisanym w jej wilczych oczach, przypatrywała się swojej matce.
Nie rozumiała nic, z tego co się tu dzieje.
Pozostali natomiast, patrzyli się z podziwem na małego wilka i z odrazą na wampira.
Czuli, że mają w dziewczynie obrońcę. Kogoś, na kogo zawsze będą mogli liczyć. Kogoś, kto ma szansę w starciu z ich wrogami.
Ja chyba śnię.
Pomyślała Chani. Jednak nie zdawała sobie sprawy z tego, pozwoliła innym usłyszeć swoją myśl.
Nie śnisz. odpowiedział jej męski głos. To rzeczywistość i musisz się do tego przyzwyczaić.
To kłamstwo! krzyknęła w przestrzeń.
Dziewczyna ponownie spojrzała na ciało swojej matki. Zabiła ją. Ona. Nie ktoś inny.
Fala obrzydzenia, do własnej osoby zalała jej ciało. Nie chciała taka być. Nie chciała być potworem, ale mimo wszystko, była nim, prawda?
Ból rozrywał jej serce. Mimo, że nie dogadywała się z Caytlin, kochała ją. W końcu była jej matką i dała jej życie.
No właśnie, kochała ją, więc dlaczego nigdy jej tego nie powiedziała? Nigdy jej nie podziękowała, za to, co dla niej zrobiła. Nigdy jej nie przytuliła, nie zwierzyła się jej z problemów.
A teraz, jeszcze została sama, na tym okrutnym świecie. Sama.
Była jeszcze dzieckiem. Nie więcej, jak miesiąc temu, obchodziła swoje osiemnaste urodziny. Kto teraz o nią zadba? Kto jej pomoże? Nikt.
Przerażona tym, co zrobiła, z krwawiącym sercem, oraz niepewną przyszłością, zaczęła uciekać.
Byle gdzie, byleby choć na chwilę zapomnieć. Choć przez chwilę być wolną i zapomnieć o troskach.
Pod postacią wilka, dla Chani, wszystko było prostsze. Uczucia i emocje, ograniczały się tylko do kilku, a jej potrzeby, również były mniejsze. O wiele łatwiej też, było zapomnieć, wystarczyło tylko biec przed siebie i nie myśleć zbyt dużo.
Nikt za nią nie pobiegł. Nikt nawet nie zorientował się, w którym momencie, opuściła Wielką Salę.
Byli w zbyt dużym szoku, aby przez chwilę, zastanowić się nad przyszłością tej dziewczyny.
Jedynym wyjątkiem, był Lathres, który od razu po tym, jak zauważył, że dziewczyna zaczyna się oddalać, podążył za nią. Trzymał się jednak na uboczu, nie chcąc wyjść na nachalnego.
Jednak w momencie, w którym postanowił podążyć za brunetką, odłączył się od swojej sfory. Nie był już jej częścią, bowiem w sforze alfa, może być tylko jeden.
Wszyscy Orlais, zaczęli z powrotem przyjmować swoje ludzkie postaci.
Margaloth, żona Zathrian'a, zaczęła tworzyć im, przy pomocy magii, ubrania by nie stali nadzy.
Zathrian, jako przywódca, podszedł pierwszy do ciała ich byłej członkini.
-Nie żyje.- powiedział zadowolony.- Otruła ją jadem.
Wszyscy jak na znak, zaczęli rozglądać się po Wielkiej Sali, w poszukiwaniu małego wilka.
Nigdzie go jednak nie było. Tak samo, jak i Lathres'a.
Zaczęli go więc szukać i nawoływać go.
Zathrian, użył nawet przykazu, aby zmusić chłopaka do powrotu, jednak nie było żadnego odzewu.
Wyglądało to tak, jakby Lathres, nie należał już do ich watahy.
Jakby tego było mało, do Val Royox, zaczęli przybywać nowi ludzie. Kobiety, mężczyźni i dzieci, dźwigający cały swój dobytek.
-Przybyliśmy, aby odpowiedzieć, na wezwanie Wybrańca.
CZYTASZ
Another World. ✔
Loup-garouIn the Another World, you would be Fucking Perfect. Czasami, chciałabym znaleźć się w innym świecie. Takim, w którym byłabym pieprzoną perfekcją. _________________________ To nie jest tłumaczenie. Zabrania się kopiowania. UWAGA! Może zawierać brutal...