Początek.

251 34 5
                                    

PG-13

Biegnę ile sił, w nogach. Nie mam pojęcia, gdzie aktualnie się znajduję, bo moje okulary, zostały zniszczone.

Idę szkolnym korytarzem, kierując się w stronę, mojej szafki. Jeszcze tylko, dwie lekcje i mamy wolne. Za chwilę, ma być dzwonek na przerwę.

Udało mi się, na szczęście, wyjść wcześniej, z zajęć fizycznych, więc spokojnie zdążę przepakować torbę.

Jestem blisko mojego celu, gdy nagle do moich uszu, dobiega stukot obcasów. Po chwili, ląduję na ziemi, a moje okulary, ulegają zniszczeniu.

-Witaj Chani. Dawno ze sobą, nie rozmawiałyśmy.- głos Meredith, dociera do moich uszu.

Odwracam się szybko i dostrzegam, że nie jest sama. Towarzyszy jej ,czwórka dziewczyn.

Molly, Kendall, Alex i Ellie, najwierniejsze psy Meredith. W piątkę, stanowią postrach tej szkoły.

-Bierzcie ją.

Łzy, które zebrały się w moich oczach, znacznie ograniczają mi widoczność. Z moich włosów, kapie woda. Czuję się jak szmata. Jak nic niewarte gówno.

Nienawidzę ich. Nienawidzę za to, co mi zrobiły.

Molly i Ellie, chwytają mnie pod ramiona i prowadzą w stronę, damskich toalet. Już wiem, że to się dla mnie dobrze nie skończy, dlatego staram się jakoś wyrwać, krzyczę o pomoc, ale zatykają mi usta.

Ląduję na zimnych kafelkach. Podnoszę swój wzrok, na całą piątkę. Czuję, jak mój puls przyspiesza, nie mam pojęcia, czego się mogę po nich spodziewać.

-Więc Chani. Nie myśl sobie, że zapomniałam, jak mnie nazwałaś.- Meredith pochyla się nade mną, a jej głos ocieka jadem.- Nikt. Absolutnie nikt, nie ma prawa, tak do mnie mówić. Ośmieszyłaś mnie przed całą szkołą, a teraz nadszedł czas zapłaty.

Alex bierze zamach, a po chwili jej dłoń, zderza się z moim policzkiem. Piekący ból, rozchodzi się po mojej twarzy. Chwytam się, za bolące miejsce, a w oczach stają mi łzy.

Nie mogę im dać tej satysfakcji. Zaciskam szczękę, nie chcąc okazać słabości. Przeżywałam gorsze rzeczy.

-Boli?- naśmiewa się ze mnie.- Nie płacz. To dopiero początek.

Molly, kopie mnie mocno w brzuch. Gdyby nie to, że od kilku dni nic nie jadłam, to na pewno bym zwymiotowała.

Staram się jakoś zablokować ich ciosy, ale jestem na to zbyt słaba. Nawet nie wiem, ile czasu to trwa.

Zaczyna padać deszcz, przez co moja widoczność jest jeszcze gorsza. Jestem już cała przemoczna, a na dodatek, wieje wiatr, przez co jest mi strasznie zimno.

Nie mam już na nic siły, boli mnie każdy mięsień i kość. Moje płuca palą, a oddech jest spazmatyczny. Upadam na kolana, zanosząc się głośnym szlochem.

Wspomnienia, tego jak mnie upokorzyły, ciągle napływają do mojego umysłu, nie chcąc go opuścić ani na moment.

Przestałam już liczyć, uderzenia i kopnięcia. Ból, rozrywa całe moje ciało. Czyjaś ręka ląduje na moich włosach, zostaję pociagnięta w stronę jednej z białych toalet. Staram się jakoś wyrwać, ale jestem za słaba, zbyt szybko tracę siły.

-Tam jest miejsce, dla takich gówien jak Ty, Chani.- rechocze Kendall.- W kiblu.

Dwie pary rąk, przytrzymują moje ciało, podczas gdy jedna, wsadza moją głowę, do muszli klozetowej i pociąga za spłuczkę. Woda, która spływa, nalewa się do mojego gardła, przez co się krzutszę. Nie mam pojęcia, ile to trwa i ile razy spuściły wodę.

-Nie próbuj, więcej ze mną zadzierać, szmato. Mam nadzieję, że wiesz, gdzie jest Twoje miejsce.- mówi do mnie słodko Meredith, puszczając moje włosy.

Wychodzą, śmiejąc się głośno.

Zbieram szybko swoje rzeczy i uciekam stamtąd.

Resztkami sił, podnoszę się i biegnę do domu. Kątem oka zauważam coś czarnego na linii lasu.

Mam nadzieję, że Caytiln, jest na jednym ze swoich, jakże ważnych spotkań. Nie mam ochoty, na dodatkową porcję obelg, skierowanych, w stronę mojej osoby.

Moje prośby, zostają wysłuchane. Dom jest pusty. Wbiegam szybko na górę, kierując się do swojego pokoju. Nie dbam o to, że zostawiam brudne ślady, na panelach i kafelkach. Nie dbam już o nic.

Zatrzaskuję drzwi do łazienki i napuszczam gorącej wody, do wanny. Para sprawia, że robi się parno i duszno.

Zrzucam z siebie, tylko kurtkę i buty. Sięgam po kosmetyczkę, z której wyciągam mały, metalowy przedmiot.

Postanawiam, zrobić to dziś, już. Nie mam powodów, aby to dalej ciągnąć. Jestem za słaba na życie, za słaba na walkę.

Wchodzę do wanny, która jest już wypełniona do połowy, przezroczystą cieczą.

Gorąca woda, parzy moją skórę, ale nie sprawia mi to bólu. Już nie.

Podwijam rękawy swojej bluzy, aż do łokci. Tyle razy to robiłam, ale nigdy, z takim skutkiem. Czy będzie bolało bardziej?

Przystawiam ostrą krawędź, do lewego nadgarstka, po czym wbijam ją głęboko i ciągnę w prawo. Krew tryska, na błękitne kafelki, pozostawiając na nich, bordowe smugi. To samo robię z prawą ręką. Żyletka upada na podłogę, odbijając się kilka razy. Ale teraz, niezbyt mnie to interesuje.

Patrzę się, jak krew powoli wypływa z moich żył, sprawiając, że woda w wannie, staje się bladoróżowa.

Czuję jak wszystkie siły, które udało mi się do tej pory zgromadzić, opuszczają mnie bezpowrotnie. Zaczynam brać coraz płytsze wdechy, a powieki stają się coraz cięższe. Wszystko traci swój sens, zamieniając się w nicość.

Czy tak wygląda; umieranie? Tak, jakbyś zapadał w sen, z którego jednak tym razem, się nie wybudzisz? Jeżeli tak, to pragnę umierać wiecznie.

Cichy głos, podpowiada mi jednak, że to nie koniec. To Początek.

_____

Jestem chyba spaczona.

Another World. ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz