Rozdział XX

34 3 7
                                    

Lionel

11.05.2012

— Trzymaj prosto — mówi tata, a ja zwiększam nacisk na trzymaną w dłoniach półkę, przez co tracę równowagę i zaczynam się chwiać na stołku.

Całe szczęście tata szybko mnie przytrzymuje nie pozwalając mi upaść.

— Uważaj — upomina mnie posyłając mi delikatny uśmiech.

Staje za mną i ustawia moje ręce tak, bym dobrze trzymał kawałek drewna. Prężę się, żeby pokazać mu, że doskonale mi idzie i jaki jestem silny. W końcu mam już siedem lat. Tata widząc moją postawę śmieje się i kręci głową, a chwilę później wyciąga z kieszeni wkręty, a z podłogi podnosi wiertarkę. Przykłada ostry koniec wkręta do zaznaczonej wcześniej przeze mnie ołówkiem kropki. Zaraz po całym garażu rozlega się burczenie wiertarki, a na ten dźwięk mam ochotę zatkać sobie uszy, ale nie mogę przecież puścić pułki, jeszcze ktoś pomyślałby, że jest dla mnie za ciężka, a ja jestem przecież bardzo silny.

Kiedy tata kończy przewiercać ostatni wkręt. Podnosi mnie ze stołka i ze mną na rękach oddala się, by ocenić nasze dzieło. Marszczy brwi przyglądając się, czy aby na pewno wszystko jest prosto, a zaraz przenosi swój wzrok na mnie.

— Co sądzisz szefie? — pyta.

Przechylam głowę na prawo i na lewo i marszczę brwi dokładnie jak on.

— Wygląda super! — obwieszczam w końcu wyrzucając ręce w górę, czym wywołuje głośny śmiech taty.

Odstawia mnie na ziemie i wyciąga do mnie dłoń, podskakuję więc i zbijam z nią piątkę. Tata otrzepuje zakurzone od tynku dłonie o spodnie, by zaraz zmierzwić moje blond włosy.

— Dobra robota mistrzu — chwali mnie na co unoszę wysoko brodę, będąc równie dymnym z naszej pracy.

— Tobie też poszło całkiem nieźle — odzywam się łapiąc się pod boki.

Tata unosi jedną brew i również łapie się pod boki.

— Tylko nieźle? — udaje urażonego, czym wywołuje we minie śmiech.

Łapię się za brodę udając zamyślenie.

— Mogło być lepiej — stwierdzam.

— Ah tak? W takim razie pokaże ci co umiem najlepiej.

W jego oczach błyska coś psotnego, a kiedy dociera do mnie co ma na myśli jest już za późno, bo tata przerzuca mnie sobie przez ramie i zaczyna łaskotać.

— Tatusiowe łaskotki! — krzyczy, kiedy ja zanoszę się śmiechem.

Próbuję mu się wyrywać, ale bezskutecznie, tata cały czas mnie łaskocze, a ja nie mogę przestać się śmiać.

— No dobra! — udaje mi się wykrzyczeć. — Świetnie ci poszło, lepiej się nie da!

Tata w końcu przestaje mnie łaskotać i po chwili odkłada mnie na podłogę. Zakłada ręce na piersi i przygląda się mojej czerwonej od śmiechu twarzy.

— Trzeba było tak od razu — komentuje, na co ja wystawiam mu język.

Tata mruży oczy.

— O ty mały... — nie udaje mu się dokończyć, bo przerywa mu pisk mamy dochodzący z salonu.

Patrzymy sobie z tatą w oczy i kiwamy głowami. Ten pisak może oznaczać tylko jedno.

Podrywamy się z miejsc i biegniemy schodami do mojego pokoju. Tata szybko zarzuca na mnie sztuczną kolczugę, a w czasie, gdy ja szukam hełmu i miecza, ona zakłada sztuczną głowę konia. A kiedy i ja jestem gotowy kuca, bym mógł mu wejść na barana, wybiega z mojego pokoju i za mną na plecach zbiega do salonu, w którym zastajemy przerażoną mamę stojącą na fotelu i wpatrującą się na podłogę przy kanapie. Tata od razu namierza cel i podbiega do knapy i pomaga mi z siebie zejść. Ja szybko przeszukuję wzrokiem podłogę w próbie dokładnego zlokalizowania przeciwnika. A kiedy zauważam czarnego potwora nie waham się ani sekundy. Wyciągam z kieszeni chusteczkę i schylam się, by złamać go w sidła, mama piszczy, kiedy przechodzę z zakładnikiem obok niej, tylko po to, by wypuścić go na taras.

Wracam do rodziców niewyobrażalnie z siebie zadowolony. Tata pomaga mamie zejść z kanapy, a ja chwilę później kłaniam się przed nią.

— Przeciwnik wyeliminowany wasza wysokość — obwieszczam prostując się i unosząc wysoko podbródek.

Mama podchodzi do mnie i ściąga mi z głowy hełm. Nachyla się i składa na moim policzku pocałunek.

— Dziękuję rycerzu, za uratowanie mi życia — jej głos jest delikatny, ale pobrzmiewa w nim rozbawienie.

Uśmiecham się i wypinam pierś. Tata chrząka.

— A czy koń róneiż dostanie nagrodę? — pyta z nadzieją, na co mama parska śmkechem.

Krzywię się.

— Tato! Konie przecież nie umieją mówić! — oburzam się.

Mama odgarnia mi jasne kosmyki z czoła i kuca przede mną.

— Zgadza się słoneczko, zwierzęta nie potrafią mówić, ale tak samo jak my zasługują na wdzięczność i szacunek — tłumaczy, a później podnosi się i podchodzi do taty, ściąga z jego głowy końską maskę jego również całuje w policzek.

— Tobie również dziękuję za pomoc — mówi i głaszcze go po włosach, na co tata się uśmiecha.

Kiedy go puszcza oddala się o krok, patrzy na mnie, potem na tatusia i uśmiecha się promiennie.

— Moi chłopcy. Jak ja was kocham.

— My też cię kochamy mamusiu.

Chciałbym kiedyś mieć taką żonę jak moja mamusia, ale ona jest jedyna na świecie, a dziewczyny są okropne. 

.ZKZ.

Ani żadnej rzeczy, która jego jestOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz