22.

1K 41 7
                                    

Od szóstej pakowałam ostatnie rzeczy do walizki, przygotowując się na wyjazd na Wyspy Kanaryjskie. Ciągle powtarzałam sobie „szczoteczka, pasta, gacie zapasowe Pedro, kosmetyki" i co? Oczywiście, że zapomniałam tylko i wyłącznie rzeczy do makijażu. Czeka mnie tydzień wyglądania jak siedem nieszczęść przed rodziną chłopców. Chwilę przed siódmą do mojego mieszkania wszedł mój chłopak, aby pomóc mi zabrać moje bagaże i zejść wspólnie na parking.

—Ktoś tu chyba się nie wyspał co?—Objął mnie ramieniem w windzie i pocałował delikatnie w skroń.

—Stresuję się, wiesz, zaraz mija pół roku od kiedy jesteśmy razem, a ja dopiero poznaję twoich rodziców.—Oparłam głowę na jego klatce.

—Polubią Cię, gwarantuję, zresztą już Cię lubią.—Uszczypnął mnie w ramię podekscytowany.—Dzieli nas tylko parę godzin i poczujesz się jak w raju.

—W raju?—Uniosłam brew śmiejąc się cicho.

—Wieczne ciepło, krajobrazy... Pokażę Ci tyle rzeczy!

—Dobrze, że wzięłam dużo strojów kąpielowych.—Skinęłam głową wysiadając z metalowego pudła.

Przywitałam się szybko z jego bratem, który praktycznie nieprzytomny pomachał z tylnego siedzenia. Wyjaśnijmy sobie jedną rzecz, miejsce z przodu jest zawsze zarezerwowane dla mnie jeśli wybieram się na przejażdżkę Porsche. Kilka godzin później, po dość męczącym locie z płaczącymi dzieciakami i mężczyzną bez skarpetek, w końcu wylądowaliśmy. Port lotniczy Aeropuerto de Tenerife Norte był uroczy i znajdował się stosunkowo blisko miasteczka moich towarzyszy.

—Boże jak ciepło.—Jęknęłam niezadowolona ściągając bluzę z siebie i zostając w topie.

—To chyba na mój widok.—Szturchnął mnie łokciem Pedro.

—To raczej mokro.—Skomentował Fernando śmiejąc się i machając do taksówki.

—Zero takich tekstów przy waszych rodzicach bo się zesram pod siebie.—Prychnęłam siadając na tylne siedzenia razem z młodszym Gonzalezem.

W ciągu dwudziestu minut znaleźliśmy się pod domkiem rodzinnym Gonzalez-Lopez. Ścisnęłam mocno przedramię mojego mężczyzny, który kurczowo trzymał w tej samej ręce moją torbę.

—Nie podrywaj mnie.—Odsunął się ode mnie śmiejąc i wchodząc za swoim bratem.

—Zaraz Ci coś zrobię.—Westchnęłam i ruszyłam za nimi.

Już na samym progu ta dwójka zaczęła się przepychać do kuchni z której pięknie pachniało kurczakiem. Rozejrzałam się po korytarzu i ściągnęłam grzecznie buty przesuwając się wgłąb. Ujrzałam przeuroczy obrazek kochającej się rodziny przytulonej do siebie i aż zrobiło mi się ciepło na sercu. Mimo wielkiego stresu przed poznaniem ich rodziców, czułam rodzinną atmosferę i trochę mi ulżyło.

—Chyba w końcu Ci się przytyło co?— Rosa Maria uszczypnęła Pedro w brzuch śmiejąc się.

—Mamo.—Wywrócił oczami.—To mięśnie.

—Mhm, bo Ci uwierzę.—Pokręciła głową rozbawiona.

—Mamy dla ciebie niespodziankę.—Fer zakrył jej oczy i przesunął bliżej mnie, po chwili zabierając ręce.

—Dzień Dobry.—Uśmiechnęłam się delikatnie i kiwnęłam głową.

—Maia!—Pisnęła podekscytowana i przyciągnęła mnie do uścisku.—Dziecko, jesteś piękniejsza niż na zdjęciach, a uwierz mi już na nich byłaś piękna.

—Dziękuję.—Wydęłam usta zawstydzona i ją przytuliłam.—Cieszę się, że mogłam przyjechać.

—Zawsze jesteś tutaj mile widziana.—Pokiwała głową odsuwając się ode mnie.—Mam nadzieję, że Ci zasmakuje obiad, zrobiłam same ulubione dania chłopców.

amor en el aire | pedriOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz