Urodziny Pedro.
Dobry miesiąc zastanawiałam się nad tym co temu półgłówkowi kupić żeby był zadowolony, aż do momentu ogłoszenia trasy Quevedo. Co lepsze, okazało się, że jest dosłownie dzień przed jego imprezą w Barcelonie, uważałam to za znak od Boga. Tym sposobem dzisiaj kiedy tylko się obudziłam, zostawiłam go samego w łóżku i pobiegłam zrobić pyszne śniadanie. Postawiłam na jego ulubione gofry z bitą śmietaną i malinami, kawę, którą ostatnio polubił i do tego jajecznica z bekonem, mocno wysmażonym. Prawie na wiór. Nie kwestionuje stanu jego żołądka, to co chłopiec chce, to chłopiec ma. Ułożyłam mu wszystko na drewnianej tacy, do tego nalałam soku z pomarańczy i zaniosłam do pokoju.
—Dzień Dobry.—Pocałowałam go w czoło budząc go.
—Dzień Dobry.—Brunet przeciągnął się otwierając oczy i przecierając je pięściami.—A co to? Czy ty pomyliłaś dzień moich urodzin?
—Nie pomyliłam, ale jutro od rana przygotowujemy twoją imprezę i uznałam, że dzisiaj będziemy razem świętować.—Uśmiechnęłam się delikatnie siadając obok niego z tacką.—Na co masz ochotę?
—Na ciebie.
—Pedro.—Wywróciłam oczami.
—Na gofra.—Zaśmiał się podnosząc delikatnie.—Nakarmisz mnie?
—A chcesz?—Uniosłam brew.—Myślałam, że dwadzieścia jeden lat zobowiązuje do dorosłości.
—No weź.—Poklepał swoje nogi żebym na nich usiadła i właśnie to zrobiłam.
Włączyłam w tle muzykę i wzięłam do ręki jego ulubiony przysmak wystawiając go do niego.
—Smacznego.—Objęłam go ramieniem i powtarzałam czynność aż zjadł i ugryzł mnie w palca.—Masz farta, że dziś jest twój dzień bo bym coś powiedziała.
—Czy to moja ulubiona kawa?—Wydął usta szczęśliwy.
—Tak i twój ulubiony mocno wysmażony boczek. A na później mam jeszcze parę niespodzianek.—Pomiziałam nosem jego skroń.
—Tak?—Położył dłoń na moim policzku.—Kocham Cię.
—Ja ciebie też, wszystkiego najlepszego kochanie.—Pocałowałam go delikatnie.—Jesteś straszną gnidą.
—To ma być komplement?—Zmarszczył brwi śmiejąc się cicho i sięgając po sok.—Na te urodziny naprawdę wystarczysz mi tylko ty.
—Ta? To zobaczysz wieczorem jak Cię zabiorę na koncert Quevedo.
—Gdzie mnie zabierzesz?—Pisnął solenizant.
—Dobrze słyszałeś.—Pokręciłam głową rozbawiona.—Pierwsze rzędy.
—Mam ochotę Cię tak wycałować...—Mruknął składając pocałunki na mojej twarzy.—Będziemy się tak dobrze bawić!
—Na razie musisz zjeść.—Wzięłam do rąk talerz z jedzeniem i wystawiłam w jego stronę widelec.
Nakarmiony mężczyzna to szczęśliwy mężczyzna więc po zjedzeniu, z wielkim uśmiechem udaliśmy się razem pod prysznic. Nie obyłoby się bez jego wszędobylskich łap na moim ciele i odebrały kolejny prezent urodzinowy. Słodkie pocałunki bruneta przyprawiające mnie o gęsią skórkę schodziły coraz niżej i niżej. Jego dłonie ściskały delikatnie moją pierś i pośladek próbując oprzeć mnie o kafelki prysznica. Delikatnie wbijałam paznokcie w jego łopatkę odczuwając coraz większe podniecenie, próbując go pospieszyć ze swoimi ruchami.
—Baaardzo Cię kocham, mała.—Szepnął gryząc płatek mojego ucha.—To będą moje ulubione urodziny.
—Wszystkiego najlepszego Pedro.—Odchyliłam głowę do tyłu, wplatając rękę w jego włosy kiedy on podniósł mnie do góry.
CZYTASZ
amor en el aire | pedri
Fanfictionwalka o złotą piłkę nie może równać się walce o życie, jednak mogą iść ze sobą w parze. Tak jak robili to oni, mimo wielu trudności. Jest to zwyczajne opowiadanie o silnym i dość beztroskim uczuciu, które wzrosło między dwoma osobami z zupełnie inny...