Rozdział 3 Już do ciebie jadę, kochanie

256 15 0
                                    

Kamil

Kolejny tydzień ślęczałem nad sprawą seryjnego mordercy. Już powoli miałem faceta dość. Nie zostawiał żadnych śladów, a jeśli już, to robił to celowo, jakby chciał się z nami bawić.

Stałem przed dużą magnetyczną tablicą powieszoną na ścianie jednej z sal komendy. Ciche siorbanie kawy dochodzące zza moich pleców ani trochę nie pomagało mi się skupić. To siedzący na rogu stolika komisarz Radosław Wilkosz robił wszystko, żeby pobudzić swój umysł do myślenia. Jeden z najlepszych glin warszawskiej policji powoli tracił nadzieje na jakikolwiek trop. A to oznaczało jedno. Byliśmy w dupie tak czarnej, jak Murzyn spieczony słońcem w afrykańskiej wiosce.

– Jeszcze raz, Wilk, co wiemy na temat ostatniej ofiary? – zapytałem, licząc na nagłe olśnienie.

– Ewelina Brzozowska, lat dwadzieścia sześć. Zaginęła pięć dni temu. Ostatni raz widziana w drodze do pracy – recytował z pamięci Radek. – Odnaleziona cztery dni temu przez przypadkową matkę spacerującą z dzieckiem koło placu zabaw.

Patrzyłem na zdjęcie kobiety z twarzą bledszą, niż sama śmierć i wiedziałem, że to zdjęcie, podobnie jak każde sąsiednie, jeszcze długo będzie mi się śniło po nocach.

– Zabójstwa dokonano w innym miejscu, zwłoki podrzucono najprawdopodobniej nad ranem około pięciu-sześciu godzin po śmierci.

– Co łączy wszystkie ofiary? – Poprawiłem zdjęcie jednej z czterech kobiet, by wisiało idealnie równo względem plastikowej ramy tablicy.

– Wygląd: szczupłe, niskie blondynki o niebieskich oczach. Dodatkowo wszystkie znaleziono przy placach zabaw i każda utonęła, mając w ustach kawałek czerwonego materiału.

– O co tu chodzi? To ma być jakaś zemsta? – Spojrzałem na bruneta, który wpatrywał się w tablicę, mrużąc oczy.

– Facet mści się na kobietach za to, że... No właśnie... Za co? Że jego dziewczynę spotkało coś takiego?

– Sprawdziliście, czy kiedyś nie było podobnej sprawy? – Usiadłem na stoliku obok policjanta.

– Taaa... – Wziął łyk kawy. – Nic, co w jakiś znaczący sposób łączyłoby się z tymi przypadkami. Chłopaki przeszukują archiwa, ale marne szanse. Poza tym, dlaczego facet obudził się akurat teraz? Nic podobnego ostatnio się nie wydarzyło, a jeśli minęło już kilkanaście lub kilkadziesiąt lat, to czemu czekał?

– Wyszedł z więzienia, psychiatryka? – Palcami o blat stolika wystukiwałem niespokojny rytm.

– Sprawdzamy to.

– Myślę, czy nie puścić ostrzeżenia w eter – przyznałem niechętnie.

– Wiesz, co się stanie, jak coś więcej wycieknie? Już teraz kobiety boją się chodzić z dziećmi na plac zabaw.

– Właśnie wiem i nie chcę tego robić, ale zostały nam trzy dni do kolejnej ofiary.

Każde kolejne ciało znajdywaliśmy we wtorkowy poranek dokładnie tydzień po poprzednim. Przyprawiało mnie to o dreszcze, a jednocześnie motywowało do zagęszczania ruchów i intensywniejszego myślenia.

– Zastanawia mnie jeszcze ten materiał. Zabójca musiał mieć jakiś cel, skoro wetknął go ofierze w usta. Mógł utrudnić zaczerpnięcie oddechu, ale i tak musiał je jakoś przytrzymywać, bo miały na rękach ślady po sznurze. Ta szmatka jest bez sensu.

– Może, żeby nie krzyczała.

– Nie, za mały kawałek. Spokojnie mogła go wypluć. To musiało być coś innego.

– Dobra, Radek, z pustego to i Salomon nie naleje. Wracam do domu i tobie też to radzę. Późno jest.

– Został mi godzina do końca zmiany. Jeszcze tu posiedzę.

– Powodzenia.

Przybiliśmy sobie piątkę i wyszedłem z sali. Zbiegłem schodami na parter, by skierować się do samochodu zaparkowanego na policyjnym parkingu. Jako prokurator miałem nawet podpisane miejsce parkingowe blisko drzwi.

Gdy tylko przekroczyłem próg komendy, przeszył mnie dziwny dreszcz. Rozejrzałem się uważnie, jednak nikogo nie było w pobliżu. Sięgnąłem po telefon. Niepokój tylko się wzmógł, bo nie dostałem żadnej wiadomości od Milki. Miała mi pisać co dwie godziny, że wszystko u niej w porządku. Ochroniarz, którego dla niej załatwiłem to jedno, a osobista kontrola, to drugie.

Bez wahania wcisnąłem zieloną słuchawkę widniejącą przy imieniu mojej kobiety. Jeden sygnał, drugi, trzeci. Wsiadłem do samochodu z myślą, że muszę zaraz znaleźć się w domu. Może coś się stało? Tylko dlaczego w takiej sytuacji nie dostałem wiadomości od ochroniarza?

– Hej, kochanie. – Zaspany głos Milki odbił się echem w mojej głowie.

– Czemu nie napisałaś? – warknąłem trochę ostrzej, niż powinienem.

– Przepraszam, zasnęłam. Coś taki nerwowy? Stało się coś?

Mam cztery kobiece trupy, które wyglądają jak ty i cholernie się o ciebie boję, pomyślałem.

– Nie, to tylko trudny dzień. Miałem ochotę cię usłyszeć.

Nie mogła znać prawdy, przynajmniej tej, która nie wyciekła do mediów. Wolałem nie oglądać jej wystraszonej na samą myśl, że musi wyjść z domu. Wystarczyło, że ja się martwiłem.

Warszawa miała ponad milion siedemset tysięcy ludności. Ile z nich było drobnymi blondynkami? Nie wiedziałem, ale i tak szanse, że akurat padłoby na nią, były małe. A przynajmniej chciałem w to wierzyć.

– To słyszysz i mogę ci powiedzieć, że znam kilka pomysłów na relaks po ciężkim dniu. – Usłyszałem, że odsunęła szufladę. Mogłem się założyć, że właśnie szukała odpowiedniej bielizny.

– Już do ciebie jadę, kochanie.

– Czekam.

Spojrzałem na schowek, gdzie schowałem pogróżki. Litery na białej kartce mówiły jasno: UWAŻAJ! Będę uważał na siebie i na nią. A zwłaszcza na nią.


Czerwone róże [Zakończone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz