Wspomnienie 5 Jeszcze chwilę. Jeszcze moment. Jeszcze sekundę 1/2

183 11 2
                                    


Milka

Pół roku. Tyle czekałam na ten dzień. W końcu miałam zobaczyć Kamila na żywo. Tak naprawdę na żywo. Nie wyczuwałam u siebie nawet najmniejszych oznak strachu, czy zdenerwowania. Od rana chodziłam cała w skowronkach. Szczęście i podekscytowanie sięgało zenitu. Znałam go przecież tak dobrze, że nie było szans, by coś mnie zaskoczyło.

Z wielkim uśmiechem leciałam na skrzydłach miłości wprost do mojego ukochanego. Ciepły wiatr rozwiewał mi włosy, jesienno-zimowe słońce oświetlało mi drogę do mojej ulubionej kawiarni. Nawet sygnalizacja świetlna mi sprzyjała, bo gdy musiałam przejść przez ulicę, zawsze trafiałam na zielone światło. Było idealnie.

Dziesięć minut przed siedemnastą weszłam do budynku. Od razu zobaczyłam Kamila siedzącego przy stoliku koło okna. Na dźwięk dzwoneczka wiszącego nad drzwiami, podniósł wzrok znad menu i... Świat się zatrzymał.

O kurwa, był jeszcze przystojniejszy, niż na ekranie. Idealnie wyprasowana koszula, czarne jeansy, od linijki ułożone włosy i te oczy. Zielone, otoczone szeregiem czarnych rzęs tęczówki prześwietlały mnie na wylot i odbierały oddech. Moje serce przestało bić, płuca się zatrzymały, nogi odmówiły posłuszeństwa. Byłam w niebie? Spełniły się moje najskrytsze sny? Czy to jednak rzeczywistość? Nawet w snach nie był taki... tak... tak idealny, przystojny, cudowny. Umarłam, utonęłam, przepadłam.

Nie wiem, ile stałam przy drzwiach, jak ostatnia wariatka, ale w końcu zmusiłam nogi do poruszania się. Podeszłam do tej Chodzącej Perfekcyjności, mającej minę mówiącą: Jesteś tylko moja i pewność siebie, która biła od niego na kilometry.

Gdy wstał, by powitać mnie pocałunkiem w policzek, zauważyłam, jak mocno musiał się do mnie pochylić. Górował nade mną znacznie bardziej, niż to sobie wyobrażałam. Był wysoki, postawny, wysportowany, przystojny. Musiałam mocno podnieść głowę, by mu się przyjrzeć. Boże, ciało i twarz to mu chyba sam Michał Anioł dłutem haratał. Pachniał jak słodkie wino wymieszane z delikatną nutką dymu. Dobrze, że na tę jedną zdecydowanie zbyt krótką chwilę mogłam się przytrzymać jego ramion, bo chyba osunęłabym się na ziemię. Po prostu zabrakło mi tlenu. Czyżbym właśnie doświadczała wizualno-mentalnego orgazmu?

Rozmawialiśmy trzy godziny, a ja nie pamiętam słowa. Nie wiem, czy więcej mówił on, czy ja. Co ja mu naopowiadałam, kiedy w końcu się ogarnęłam? Co robiłam? I co robił i mówił on? Pamiętam jedynie te cholernie zielone oczy mojego Pana Prokuratora.

Koło dwudziestej wyszliśmy z kawiarni. Kamil musiał wracać do Wrocławia, a ja nie wiedziałam, ja się zachować. Odprowadzić go na dworzec? Pocałować w policzek na pożegnanie i po prostu sobie pójść? Poczekać z nim na pociąg? Kurwa!

Nagle poczułam silną dłoń na talii. Drugą ułożył mi pod brodą. Zmusił mnie, bym podniosła na niego wzrok. Pochylił się. Świat ponownie stanął w miejscu. Otaczający nas ludzie i mijające samochody przestały istnieć, bo ciepłe usta Kamila zetknęły się z moimi. Byłam do tego stopnia zaskoczona tak szybkim przełamaniem lodów, że stanęłam jak wryta. W jednej sekundzie pozwoliłam mu przejąć nade mną pełną kontrolę. Zdominował każdą, nawet najmniejszą komórkę mojego ciała. Po prostu wziął to, na co miał ochotę. Zatonęłam w błogim uczuciu przyjemności i oddania. Czułam tę dominację bijącą od niego, ciepło, niedosyt, chęć na więcej i żal, że nasze spotkanie właśnie dobiegało końca. Przyciągnął mnie mocniej do siebie, jakby bał się, że mu ucieknę. Przedłużał pocałunek, nie chciał jeszcze odchodzić. Kradł światu kolejne ulotne sekundy mojego jestestwa.

Jeszcze chwilę. Jeszcze moment. Jeszcze sekundę. Proszę. Jeszcze.


Kamil

Jeszcze chwilę. Jeszcze moment. Jeszcze sekundę. Proszę. Jeszcze.

Smakowała tak dobrze. Słodko. Cudownie. Jak najlepsza słodycz i zakazany owoc naraz.

Jeszcze. Jeszcze chwilę. Sekundę. Moment.

Nie mogłem, nie chciałem się od niej oderwać. Byłem w niebie i to tu chciałem zostać. Nie chciałem wracać. Tu, przy tej małej, drobnej istotce, przy mojej uroczo zarumienionej Milce był mój dom.

Mój spokój.

Moja dusza.

Moja swoboda.

Moje serce.

Moje prawdziwe ja.

Moje wszystko.

Nie chciałem, ale w końcu musiałem się od niej oderwać. Musiałem wracać, a ona nie mogła jechać ze mną. Przeciągałem to najdłużej, jak się dało. Ona też. Gdy tylko chciałem się odsunąć, Mila stanęła na palcach, mocniej zaciskając palce na mojej koszuli.

Sekunda. Moment.

Zakończyłem pocałunek z niedosytem i ogromnym żalem w sercu. Spojrzałem w te cholernie błękitne tęczówki, które śniły mi się całymi nocami i prześladowały za dnia. Jej też było mało. Całe jej ciało: rozchylone, malinowe usta, rozżarzone spojrzenie, przyspieszony oddech, rumiane policzki, błagało o więcej.

– Do zobaczenia, Milka – szepnąłem, będąc po raz pierwszy niepewny własnego głosu.

Ścisnąłem na odchodne jej dłoń i ruszyłem w stronę dworca. Musiałem jak najszybciej się od niej oddalić. Jeszcze sekunda, a nie potrafiłbym jej tam zostawić. Albo kazałbym jej zaprowadzić się do mieszkania, albo wsadziłbym ją do pociągu i zawiózł do siebie. Musiałem ochłonąć i pozbierać myśli. Ale już teraz wiedziałem jedno. Milka musiała być moja. Nie potrafiłem jej już sobie odpuścić. Nie chciałem sobie odpuścić.


Czerwone róże [Zakończone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz