Rozdział 22.

857 28 3
                                    

Umierałam po środku niczego.

Minął tydzień, pieprzony tydzień od ostatniego spotkania z chłopakiem. Sama nie wiedziałam co mam se sobą zrobić, leżałam w swoim pokoju w którym zaszło parę zmian. Gdy moich rodziców nie było, zrobiłam w nocy przemeblowanie. Napewno wyrzuciłam z pokoju zbędne rzeczy a toaletka do makijażu już nie znajdowała się w moim pokoju. Zostało łóżko które przesunęłam do ściany przy oknie, szafa która została na miejscu bo nie miałam siły jej ruszyć, jedna szafka nocna, biurko i szafka z książkami. Oczywiście na ścianie wisiały pojedyncze szafki gdzie znajdowały się rośliny czy perfumy, a na ścianie przy szafie znajdowała się gitara elektryczna w kolorze białym i klasyczna które dostałam od ojca mojego kuzynostwa ze względu, że mężczyzna stwierdził, że jest za stary na grę. Kiedyś z Ashley grałam trochę, ale wraz z przybyciem dużej ilości nauki porzuciłam pasję jaką była gra. Ashley została sama z naszym małym marzeniem za dzieciaka, nie porzuciła gry i jestem pewna, że jej nigdy nie porzuci. Jako nastolatkowie mieliśmy swój malutki zespół, Till grał na perkusji a ja z dziewczyną miałyśmy gitary. Chciałyśmy, aby to przerodziło się w coś większego kiedyś, ale porzuciłam grę skupiając się całkowicie na nauce. Czasami nadal bym chciała wrócić do gry, choć być może wmawiam sobie, że nie mam czasu.

Skuliłam się jeszcze bardziej. Nie byłam pewna ile tak leżałam, wiedziałam tyle, że dzisiaj moja mama pojechała z ojcem dowiedzieć się jaka będzie płeć dziecka. Nie czułam ekscytacji, ani nic. Nie czułam niczego w tej chwili. Wiedziałam, że Asher, Matt i Ashley coś mi pisali, ale mój telefon leżał nie ruszony od dwóch godzin.

Powoli wstałam a moje ciało przeszył ból. Wsparłam się szafką przy której leżałam, aby wstać.

Nie jadłam od 172.800 sekund. 2880 minut. 48 godzin. Dwóch dni. Byłam słaba.

Gdy zeszłam na dół położyłam się na kanapie i owinęłam ramionami. Miałam na sobie dzisiaj bluzę i dresy, ale odczuwałam lekki chłód. Wkrótce zasnęłam.

Obudziłam się słysząc głosy rodziców. Podniosłam się do siadu i podciągnęłam kolana do piersi. Moja Matka wparowała do salonu całą szczęśliwa. Ubrana była w luźna błękitna sukienkę a włosy miała spięte w koka.

- I jak?- Spytałam uśmiechając się blado do mamy.

- Dziewczynka!- Pisknęła podekscytowana.

- Gratulacje.- Powiedziałam i oparłam głowę o kanapę.

- Blada jesteś, wszystko dobrze?- Podeszła do mnie i usiadła obok mnie.

Wow, Martwiła się? Hormony serio na nią działają, niech ta ciąża się nie kończy.

- Ona zawsze jest blada jakbyś nie zauważyła, Ophelio.- Ojciec zwrócił się do mojej matki wchodząc do pomieszczenia.

- Oczywiście, że zauważyłam! To moja córka, znam ją doskonale!

Nie wiesz nic o mnie.

- To nie zauważyłaś, że twoja córka jest zawsze okropnie blada od jakiegoś czasu? Nawet Rose mi o tym gada.- Prychnął przewracając oczami.

- Sądzisz, że nie interesuje się Noemi?- Wstała i skrzyżowała ręce pod piersiami.- A ty kiedy się nią interesowałeś?! To też twoje dziecko!

- Widziałem coś czego nie zauważyłaś ty.

Zaczęli się kłócić. To było chore jaki powód se znaleźli.

- Proszę przestańcie!- Wtrąciłam szybko wstając z kanapy, ale odrazu pożałowałam bo bolesna czerń pojawiająca się przed moimi oczami spowodowała, że na dosłownie opadłam ponownie na kanapę.

To była dosłownie chwila. Tylko chwila. Mama momentalnie zjawiła się obok mnie i przykucnęła dotykając mojej dłoni.

- Co się z tobą dzieje?- Spytała.

- Nic, jeju... Błagam nie kłóćcie się. Mamo nie możesz się denerwować.- Odpowiedziałam pociągając nosem.

- Noemi, jeżeli jeszcze raz zobaczę bądź usłyszę, że zasłabłaś, zemdlałaś, cokolwiek.- Zrobiła chwilową przerwę po czym dodała.- Zabiorę cię z ojcem do szpitala.

Uchyliłam wargi w zdziwieniu.

- Co? Nie, wszystko jest ze mną dobrze, to chwilowe. Mamo proszę...

- Będę zmuszona jeśli dalej będzie tak się dziać.

***

Przyszłam do kuchni w celu nalania sobie wody, ale zastałam tam moich rodziców jedzących obiad.

- Noe zjedz coś.- Uśmiechnęła się Matka do mnie.

Odwróciłam się do niej przodem i wymusiłam uśmiech.

- Tak właściwie to...

- Nie wymyślaj.- Przerwał mi ojciec.

Zostałam postawiona po środku niczego. Mogłam zostać u Ashley, ona bynajmniej gotuje dla mnie mało kalorycznie. Nawet nie wie, że to tylko mi pomaga w treceniu na wadze...

Usiadłam na krześle i rozejrzałam się jak głupia. Przygryzałam policzek od środka i Pochyliłam się do przodu by chwycić lekko wyglądająca sałatkę i nałożyłam jej trochę na talerz.

Całe danie rozmazałam po talerzu i tylko trochę podziubałam jedzenia. W końcu wstałam i udałam się do pokoju nie będąc pewna czy chce mi się wymiotować od tego, że jadłam czy od tego, że tak dawno nie jadłam.

Zamknęłam się w swoim pokoju i usiadłam na łóżko. Chwyciłam telefon i odczytałam wiadomości. W sumie to nic się nie działo oprócz tego, że Matthew spalił chleb a Ashley znów rozwaliła drzwi z Till'em, czyli w sumie norma. Położyłam się i włożyłam telefon pod poduszkę. Zamknęłam oczy.

Najchętniej przespałabym całe wakacje, bo co mam innego robić. I chodź z trudem przechodzi mi to przez usta, chce już wrócić do liceum, bo tam pomimo krzywych spojrzeń, bądź spojrzeń zazdrości i po prostu miłych, było jakoś inaczej, może dlatego, że mimo wszystko umiałam wszystko. No może oprócz matematyki, ale w tym roku będzie lepiej. Ashley i Asher będą ostatni rok w szkole, a ja i Matthew przed ostatni. To szybko minie. Tak bynajmniej se wmawiam. Miejsce które jest uznawane za piekło, mimo wszystko jest lepsze niż przebywanie w domu z potworami. Zawsze zazdrościłam Ashley tego jaką ma relacje z ojcem, bo to był jej taki najlepszy przyjaciel na którego mogła liczył. Wujek zawsze był śmieszną osobą z którą można się pośmiać, to tak zwany ten fajny wujek. Jednakże Matka Ashley była okropna. Sama osobiście jej nie lubię, wiedziałam co zrobiła swoim dzieciom i to było straszne, umiała podnieść na nie rękę a wszystko miało iść po jej myśli. Cieszę się, że Ashley zamieszkała z ojcem. Ale i tak, chciałabym mieć takiego tatę jak ona, mój ojciec zawsze miał mnie gdzieś. Byłam, bo byłam. Wpadka zaliczona, ale zająć sie trzeba. Przelewa mi pieniądze, krzyczy na mnie, czasem uniesie rękę, krytykuje. A mama? W sumie nie jest gorsza, ale nie jest lepsza. Teraz jest do wytrzymania, ale wcześniej? Ciągła krytyka wagi, wyglądu, że coś mogłabym zrobić lepiej. Rodzice powinni wspierać dzieci, nie podcinać im skrzydła.

Angel of failure.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz