Nie mogę uwierzyć, że Carmen nocowała w szpitalu u Jona! Właśnie siedzę w biurze Zayna i nerwowo zaciskam zszywki na papierze A4.
-Uspokoisz się? Zaraz rozwalisz ten zszywacz. -Odparł Zayn, siedząc naprzeciwko mnie, po drugiej stronie biurka. W prawej ręce miał długopis, w drugiej kilka druczków.
Przewróciłem oczami.
-Dobra, ogarnij mi proszę to i wyślij na maila. Nie mam dziś na ciebie cierpliwości. -Sapnął Zayn. Wstał i rzucił mi stos dokumentów na biurko.
Wyszedł. Zostałem sam. Westchnąłem głośno. Patrzyłem przez oszklone drzwi, jak odchodzi do pomieszczenia obok. Minął się z Ivy. Weszła do naszego gabinetu. Miała na sobie ołówkową spódnicę w kolorze ciemnego beżu i bluzkę w białym kolorze. Za delikatne odcienie, jak na jej typ urody.
Postawiła mi filiżankę na stół.
-Dziś nie wyglądasz najlepiej. -Skomentowała, upijając łyk swojej kawy.
-Dzięki. -Powiedziałem, zerkając na gorącą ciecz.
-Ile masz kartonów do przeniesienia?
-Kilka. -Uciąłem.
-Ktoś ci pomaga?
-Zayn.
-Pomóc ci się rozpakować?
-Katy mi pomoże. Nie musisz.
-Katy jest w ciąży. Ma dźwigać i się schylać, co rusz?
-Przyjedzie z Brooklynem! Przecież nie ma prawka. Nie tłukłbym jej po nocach. Zwłaszcza po dziwnym incydencie z Jonem.
Byłem oburzony, że mogła pomyśleć w ten sposób.
-Rye. Chodzi o Carmen, prawda?
-Co cię to obchodzi... -Powiedziałem pod nosem.
-Nie „TO" tylko „TY".
-Znowu chrzanisz. -Wstałem od biurka. Postanowiłem przejść się po korytarzu. Nienawidzę, jak na mnie w ten sposób naciska. Mogłaby już sobie darować. Nigdy nie będziemy razem. Chcę zapomnieć o tym, co nas kiedyś łączyło. Zacząłem żałować, że jest moją asystentką.
-Ciężka noc? -Aileen robiła herbatę w pomieszczeniu socjalnym.
-Żebyś wiedziała. -Oparłem się o blat. -Jeszcze Ivy drąży temat nas.
-Wiesz, co... Gdybyś wyznał jej prawdę, to może było by łatwiej, nie sądzisz?
-Chyba kpisz. -Odparłem. -Zrobisz mi też? -Uśmiechnąłem się błagalnie.
Kiwnęła głową i wyjęła kolejny kubek.
-A jak ty się trzymasz?
-Słabo. Dalej trawię stratę Jacka. Wiesz, co cieszę się, że się wyprowadzam. Czuję, że zaczynam świrować. Przeniosłam się do jego pokoju, żeby czuć jego bliskość, a tak dokładniej resztki jego zapachu na ubraniach, które zakładam przed snem, kiedy oglądam wspólne zdjęcia. I płaczę. Wszędzie widzę jakieś sytuacje z przeszłości. Jak siedzi przy stole i je. Jak ogląda telewizję, jak sobie śmieszkujemy zakładając buty jako dzieciaki. To okrutne.
Pogłaskałem ją po plecach. Czułem ból w klatce piersiowej.
-Po za tym, Jon jest w szpitalu. Carmen mówiła, że jechał do niej, żeby opowiedzieć coś o Jacku. I wie, kto śledzi Mirrę! Jak tu żyć spokojnie? On coś wiedział. A teraz jest nieprzytomny.
-Oby się wybudził. -Powiedziałem bez namysłu. Spojrzałem na Aileen, w której widniał jeszcze większy strach niż przed momentem.
-Na pewno za kilka dni wszystkiego się dowiemy. -Powiedziałem możliwie najpewniej, jak potrafiłem. Chociaż niczego nie mogłem w tej sytuacji być pewny. W końcu nie ode mnie zależało, czy przeżyje. Przytuliłem ją. -Naprawdę będzie dobrze. Jestem z tobą. -Pocałowałem ją w głowę. Jej twarz spoczywała w moim torsie.
-Dziękuję. -Ledwo usłyszałem przekaz.
-Nie masz za co. -Głaskałem ją po włosach.
-Tu się pracuje. -Powiedział Zayn, zastając nas w tej pozycji. -Aileen, potrzebuję cię. Ile można robić herbatę. -Ponaglił.
-Już, sorry. -Wzięła kubek. -Dziękuję. -Zdążyła szybko musnąć moją dłoń, swoją.
Po pracy pojechałem na nowe mieszkanie. Zayn zdążył pomóc mi przenieść ostatnie kartony.
Katy układała z Brooklynem książki na półce. Koniecznie chcieli w jakikolwiek sposób pomóc. Katy przyniosła nam obiad.
Zastanawiałem się przez cały dzień, jak to teraz będzie wyglądać... Moje życie w nowym miejscu. Teraz Mikey ma mieszkanie dosłownie rzut beretem od naszego apartamentu. Równie dobrze moglibyśmy zamontować linę, po której wysyłalibyśmy do siebie listy z pogróżkami.
-Piękne to mieszkanie. -Odparła Katy. -Umówiłam się już z Ivy na wspólne nocowanko. One też mają genialny wystrój!
-Zostawiasz mnie i nic o tym nie wiem?
-Wyjątkowo opuszczę cię na jedną noc. -Powiedziała z uśmiechem.
-Niech ci będzie. Przyda ci się rozrywka. Ostatnio chyba jesteś... -Urwał w połowie słowa.
-Coś nie tak? -Przymrużyłem oczy.
-Nie, czemu? -Próbował wybrnąć.
-Ej, co jest? -Nie odpuszczałem.
-Dzięki. -Spojrzała wściekle na niego. -Tydzień temu miałam silne bóle, trafiłam na weekend do szpitala. -Wyjaśniła.
-Czemu nic nie mówiłaś?! Myślałem, że jesteś u jakiejś koleżanki!
-Nie chciałam ciebie martwić Rye... Tak się o mnie troszczysz! Po co masz się stresować ...
-Ale wszystko dobrze? Nic tobie nie jest? Dziecku?
-Jest dobrze. Jesteś takim dobrym bratem. -Przytuliła mnie.
Jakby coś jej się stało, to chyba bym umarł. Nie jestem w stanie odwzorować uczucia Aileen po stracie Jacka, no domyślam się, jak okrutne to jest uczucie. Nie ludzkie. Niby jest częścią naszej gry, ale i tak nigdy nie będziemy w stanie pogodzić się z tym rodzajem zagrywki.
-Następnym razem chcę wiedzieć takie rzeczy. -Powiedziałem surowo. Bardziej do Brooka niżeli do Katy. Oczekiwałem od niego tego, że dla dobra Katy powie mi o takiej kwestii. Miałbym wyrzuty, gdyby coś się stało, a ja bym przy niej nie był. Kto inny ma ją wesprzeć? Nie wiem nawet, czy nasz ojciec wie, że jest w ciąży.
Posprzątaliśmy mój pokój, poukładaliśmy rzeczy. Zjedliśmy obiad przygotowany przez moją siostrę. Kiedy zakochana parka pojechała do domu, postanowiłem wybrać się na przejażdżkę. Ubrałem buty, kurtkę i szalik. Pojechałem zza miasto. Wysiadłem z auta. Chwilę wahałem się, czy faktycznie tam iść. Potem pomyślałem, że pójdę mimo wszystko. Nie po to jechałem taki kawał!
Stanąłem nad grobem. Najpierw patrzyłem bez emocji. Potem zacząłem głośno płakać. Zanosiłem się płaczem, zakrywając twarz dłonią. Zdecydowanie czułem się winny. Cholernie winny.
-Za często tu przyjeżdżasz. -Wyszeptała.
W pierwszej chwili się wzdrygnąłem, ale kiedy uklękła koło mnie, postanowiłem nie reagować złością i wyrzutami. Przecież przychodzi tu w takim celu, jakim przychodzę ja.
-Myślę, że to uczucie zostanie we mnie na zawsze, Ivy.
W jej oczach pojawiły się łzy.
