Właśnie siedzę przy stole z Rye'm i Zayn'em. Rye z kimś pisze, a Zayn przegląda Instagram. Ja z kolei robię sobie zdjęcia i przerabiam, żeby dodać coś na relację, na Snapchata. Wszyscy jesteśmy ciut znudzeni. Zayn wstał od stołu, kiedy ich starożytny czajnik wydał piskliwy, okropnie głośny świst.
-Ciekawe, jak tam randka Ivy i Mikey'a. -Powiedziałam, żeby przerwać ciszę.
-Też jestem ciekaw. -Odparł Rye, nie odrywając wzroku od telefonu.
Dziś Ivy i Mikey są na randce i wszyscy się ciekawimy od kilku dni, jak to teraz będzie wyglądać.
Carmen jest w szpitalu u Jona. Dziś rano się przebudził na krótką chwilę, więc Carmen i jego babcia postanowiły czatować i czekać na kolejne przebudzenie. Mirra z kolei poleciała do Dubaju na kilka dni. Może też pójdę w jej ślady? Może najwyższa pora rzucić studia? Ale tak, co rusz wylatywać z kraju? Nie wiem, czy bym potrafiła... Przyglądałam się chłopakowi, który siedział przede mną z nosem w telefonie. Kosmyki włosów opadały mu na oczy. Zdawało by się, że ograniczone pole widzenia nie robiło na nim wrażenia.
-Wszystko ok? -Spytałam Rye'a, obejmując dłońmi herbatę, którą postawił przede mną Zayn.
-Wiesz, co... Próbuję się dowiedzieć, czego tak naprawdę chce od Katy nasz ojciec. Nie daje mi to spokoju. To są jakieś jego chore gierki. Dziwne, że pamięta o tym, że ma wnuka. On zdecydowanie coś chce. Jeszcze tylko nie wiem, co...
-Jak chcesz się tego dowiedzieć? -Spytał Zayn.
-W końcu studiuję prawo. -Podsumował krótko, jakby nie chcąc wyjawiać nam swoich szczegółów.
Wymieniliśmy się spojrzeniami z bratem Carmen. Rye zawsze należał do tajemniczych osób, no ta sytuacja była trochę dziwna. A odpowiedź Rye'a jeszcze dziwniejsza. O ile można to nazwać odpowiedzią, a nie „zamiatanie pod dywan". Miałam złe przeczucia.
-Katy wypisują ze szpitala. Jadę po nią. -Powiedział, wstając od stołu.
-Stary, zachowujesz się dziś bardzo dziwnie.
-Martwię się o moją siostrę, ok?
Chłopak wyszedł z domu.
-Wiesz, co jest grane? -Spytałam Zayn'a.
-Wiesz, co... Niech to zostanie między nami. Ok?
-Dobra.
-Matka Rye'a przedawkowała wczoraj leki. Myślę, że pojechał do szpitala, do niej, a nie po Katy.
-Czemu po prostu tego nie powie?
-Znasz go. Jest wrażliwy na wszelkie współczucie. Odbiera to jako litość.
Kiwnęłam głową. To była prawda.
-A już tak dobrze mu szło. -Westchnął.
-Też tak sądzę. Współczuję mu. Ma trudne życie. Po woli zaczął się podnosić z ziemi. Wiedziałam, że dogada się z moją terapeutką. Mi też pomogła poradzić sobie z różnymi myślami po stracie Jacka.
-Też nie masz łatwo. Podziwiam was za siłę i wolę walki.
Westchnęłam głośno.
-I co teraz będzie z jego matką?
-Nie wiadomo. Zrobili jej płukanie żołądka i jest pod opieką psychiatry. Nie wykluczone, że będzie musiała być pod jego stałą obserwacją.
Dość długo rozmawialiśmy. Około godziny 21:00, postanowiłam wrócić do domu. Chłopak mnie odprowadził, a tak dokładniej stał przed swoją klatką schodową i patrzył, jak przechodzę przez ulicę i otwieram drzwi wejściowe bloku. Istny z niego opiekun i dżentelmen. Cwaniak nie chciał się rozstawać z ciepłymi kapciuchami.
Weszłam do domu. Zrobiłam kolację i chwilę po tym zjawiła się Ivy.
-I jak randka? -Zadałam kluczowe pytanie.
-Na początku było dziwnie. A później całkiem fajnie!
-Dziwnie?
-Wiesz, tu się niby przyjaźnimy, a tu randka. Jakoś tak nietypowo. No koniec w końcu czułam się świetnie przy nim.
-Świetnie jak z kumplem, czy świetnie jak z chłopakiem?
-I to i to, 50/50.
-Jesteś zadowolona z przebiegu randki?
-Tak. Myślę, że nasza relacja ma przyszłość. Tylko pomału, bez spiny i stresu.
-Rozumiem. -Uśmiechnęłam się.
Ivy spojrzała w telefon.
-Mikey?
-Katy prosi o opiekę nad Jackiem. Jutro, wieczorem. Chce pójść na masaż i się odstresować.
-Należy jej się. Dużo się ostatnio dzieje.
-Tak, to prawda. -Odparła i poszła do swojego pokoju.
Wyciągnęłam z lodówki sok i nalałam go do szklanki. Okropnie chciało mi się pić.
-Nalej mi też. -Powiedziała przyjaciółka, wracając do kuchni.
„Hej! Spotkamy się jutro tam, gdzie ostatnio?" -Odczytałam wiadomość. Szybko zminimalizowałam ekran wyświetlacza, kiedy Ivy podgłośniła telewizor znajdujący się w kuchni.
-Samolot lecący do Dubaju zaginął w drodze. Trwają poszukiwania pasażerów. -Usłyszałyśmy.
Patrzyłam na nią z ogromnym niepokojem. Wiedziałam, co to znaczy.
-Od dwóch godzin trwają poszukiwania. Możliwe, że samolot chwilowo stracił zasięg. Osoby znające jakiekolwiek szczegóły, są proszone o zgłoszenie się w tej sprawie. -Usłyszałam.
Te słowa dudniły mi w uszach. Brzmiały, jak kiepski żart kiepskiego scenarzysty. Nie sądziłam, że kiedyś się to wydarzy. Milczałyśmy.
-Wiesz, co to znaczy? -Wyszeptała.
Nie chciałam tego słyszeć, wypowiadać tego, ani nawet o tym myśleć! Mirra się znajdzie!
-Musimy powiedzieć dla Zayn'a. -Usłyszałam jej cichy głos. Żadna z nas nie miała siły na płacz. Myślę, że Ivy też czuła okropne kłucie w gardle.
-Mirra musi gdzieś mieć dane lotu! To nie musi być ten samolot, prawda? To może być inny. Tu! Na pasku wszystko jest. -Krzyknęłam, wskazując palcem. Chociaż ledwo wierzyłam w to, co powiedziałam. -Kiedy wystartował ten samolot, o którym mówiła ta kobieta?
-Nie usłyszałam. -Ledwo zrozumiałam, co Ivy do mnie mówi.
Serce zabiło mi mocniej.
-Odpalaj laptop. Zobaczymy, czy jest coś w necie.
