Zawsze myślałem, że jakaś sprawiedliwość musi istnieć na tym świecie. Jedni wierzyli w Boga i to, że nad nami czuwał. Nagradzał wtedy, kiedy byliśmy dobrzy i mu wierni, a karał wtedy, gdy grzeszyliśmy i obracaliśmy się przeciwko niemu. Inni mówili o karmie, że istniała dobra i zła karma, a wszystkie nasze czyny i słowa są energią, która nigdy nie ginie i prędzej czy później do nas powróci – w takiej formie, na którą zasłużyliśmy. I chociaż swego czasu wierzyłem zarówno w jedno i drugie, w końcu zrozumiałem, po wielu latach gorzkich rozczarowań, że nic z tego nigdy nie było prawdą. Sami byliśmy odpowiedzialni za własne życie – swoje czyny oraz słowa i to właśnie my sprowadzaliśmy zarówno szczęście jak i cierpienie na siebie, jak i innych. Było to niezwykle pokrzepiające, wierzyć, że sprawiedliwość w końcu nadejdzie, a my odetchniemy z ulgą i będziemy się cieszyć, że wszystko w końcu będzie dobrze. Życie jednak nie było czarno białe, a zwłaszcza moje, gdzie zamiast pocieszenia po każdej porażce, dostawałem jeszcze większy ogrom problemów, chociaż teoretycznie nie zrobiłem przecież nic złego – przynajmniej tak sobie wmawiałem.
Był marzec.
Wiosna.
Pora roku która powszechnie kojarzyła się z czymś nowym i świeżym. Był to metaforyczny początek, kiedy słońce wyszło zza chmur po długim czasie ciemności, kwiaty zaczęły rozkwitać, a lekki wiatr szeleścił pojedynczymi liśćmi, które zdążyły się zazielenić. Jasne, lubiłem tę porę roku. Wszystko budziło się do życia i było niezwykle czyste i niewinne, wręcz jakby natura wypoczęła po mroźnej i smutnej zimie i powróciła na nowo, niczym nie skażona. Dla innych ludzi to nowy rok był początkiem do zmian i nowych postanowień, a dla mnie była to właśnie wiosna. Zawsze czułem się lepiej, patrząc na dopiero rozkwitające pąki kwiatów i budzące się do życia motyle, czując się prawie tak samo jak one – jakbym wybudził się z naprawdę długiego snu.
Zawsze starałem się myśleć racjonalnie, ale raczej dlatego, że nie miałem czasu na niepotrzebne użalanie się nad sobą i swoim niezbyt szczęśliwym życiem. Takie już było i powinienem pogodzić się z tym już dawno temu, że nigdy nie będzie idealne, jak tych wszystkich ludzi z Instagrama. Z resztą, zawsze uważałem, że nic na świecie nie było idealne, nawet jeśli z zewnątrz mogło tak wyglądać. Ja miałem za dużo przyziemnych problemów, żeby rozmyślać o nierealnych rzeczach i zajmować się jakimiś fantazjami. Jak to, że szukałem pracy już od ponad dwóch tygodni i nigdy nie chcieli mnie przyjąć, a za coś musiałem żyć i opłacać mieszkanie.
Tak, życie nie było idealne i nigdy nie będzie. Było ono tylko do przeżycia.
Z tak parszywym nastawieniem, lekko gniewnym krokiem ruszyłem do starej kamiennicy, w której mieszkałem razem z moim najlepszym przyjacielem, od jakiś dwóch lat. Nienawidziłem tego miejsca tak samo jak sierocińca, w którym spędziłem połowę mojego marnego życia. W żadnym miejscu nie czułem się dobrze i bezpiecznie, nigdy nie miałem rodziny, ani prawdziwego domu, więc tak naprawdę nie miałem nawet porównania jak inaczej można żyć. Śmiejąc się ponuro, pomyślałem, że może właśnie te obskurne ściany i sypiący się z sufitu tynk, było czymś na co zasługiwałem.
Przechodząc przez próg mieszkania, od razu poczułem smród papierosów. Prosiłem Ethana żeby nie robił tego w mieszkaniu, bo od tego miał balkon, ale nawet on był przeciwko mnie i nie słuchał niczego co do niego mówiłem.
- Możesz tego nie palić w domu? Już wystarczająco jest tutaj obrzydliwie – mruknąłem gniewnie, ściągając z siebie lekko gwałtownie kurtkę.
- I właśnie dlatego to robię, bo temu miejscu już nic nie zaszkodzi – odpowiedział mi ze śmiechem blondyn, wstając gwałtownie z małej zżółkniętej kanapy, otworzył okno na oścież i wyrzucił niedopałek.
CZYTASZ
Nepenthe | boyxboy
RomanceLouis Dark nigdy nie przepadał za ludźmi posiadającymi zbyt dużą władzę, bo nie wiadomo było co się można po nich spodziewać. Chyba, że problemów. Kiedy zostaje zatrudniony jako asystent światowej sławy modela, nie potrafi pojąć jak do tego w ogóle...