tw: niepokojące myśli i zachowania, nadużywanie narkotyków i alkoholu
Czasami sobie myślałem, że miałem jasno wyznaczoną drogę, codziennie tą samą do pokonania, prawie jakbym był złotą rybką zamkniętą w swojej własnej szklanej kuli. Nie potrafiłem w niej nawet poprawnie oddychać, a co dopiero uśmiechać się i udawać, że byłem kimś kompletnie innym, kiedy jedyne co czułem, to obezwładniające mnie wręcz opuszczenie i zamknięcie w czeluściach własnego umysłu. Pomimo wszelkich starań, zawsze kończyłem dokładnie w tym samym miejscu, którego tak bardzo nienawidziłem, ale byłem wręcz więźniem, zamkniętym pod głęboką wodą, z której nie było ucieczki. Moja szklana kula w której pływałem, nigdy nie była otwartą przestrzenią, a obleczona została w dość grube szkło, które niezwykle trudno było rozbić, a światło które widziałem, było jedynie mętnym obrazkiem tego, czego nigdy nie mogłem dotknąć.
Usilnie nie chciałem wychodzić ze stanu w którym aktualnie trwałem, bo przez większość poprzedniego czasu po prostu byłem pusty, jakby nic we mnie nie było, a jedynie jakiś szkielet, który nie odczuwał nic w poprawny sposób. Miałem więc nadzieję, że moje ogromne starania w końcu będą coś warte, a ja nie stracę czasu na to, że robiłem dosłownie wszystko, aby uwolnić się od tej pustki, która zakorzeniła się we mnie niczym jakiś chwast, a do tego taki, który nawet po wyrwaniu, cały czas wyrastał na nowo, a z każdym razem był coraz silniejszy. Byłem zmęczony tym ciągłym tkwieniem w próżni, jakbym po prostu istniał, ale żadnego życia nie było we mnie.
Jak na ironię, kiedy spadałem w dół i staczałem się prawie na sam koniec bezkresnego dołu, to tym silniej i wyżej wznosiłem się ponownie na górę, jakby moje cierpienie było tylko dodatkową siłą. Zamiast mnie zniszczyć, tylko umacniało mnie w tym, że tak naprawdę byłem silny i niepokonany, a nic nie było w stanie doprowadzić do mojej całkowitej destrukcji. Wspinałem się coraz wyżej i za każdym razem zastanawiałem się, dlaczego w ogóle to robiłem, co mną kierowało, że pomimo tego wszystkiego, dalej starałem się przetrwać, kiedy czasami nie było ku temu żadnych powodów. Często chciałem się poddać, ta perspektywa była o wiele bardziej kusząca i po prostu bezpieczna, bo nie wymagała ode mnie dodatkowych starań, na które przez większość życia nie miałem siły.
Dopiero ostatnio dotarło do mnie, że byłem na tyle osobliwym przypadkiem, że dopiero wtedy, kiedy opanowywała mnie kompletna ciemność, to tylko wtedy mogłem rozbłysnąć niczym spadająca gwiazda. Szukałem w sobie wtedy tego oślepiającego, wręcz złotego blasku i usilnie chciałem się przekonać, że było to uzasadnione poświęcenie, a przynajmniej tak wierzyłem. Chciałem płonąć jasno, tak długo, aż kompletnie bym się nie wypalił, a kiedy moje spopielone i czarne ciało by umarło, ja ponownie byłbym w stanie zapalić się nowym ogniem. Może i był to ciągle powtarzający się cykl, męczący i pełen cierpienia, ale ostatecznie dostawałem dzięki temu coś, co na koniec obudziłoby mnie do ponownego życia.
Chciałem zapomnieć raz na zawsze o swojej matce i rodzinie, która mnie nie chciała, bo nie byli nawet warci tego, żeby gościli w moich myślach i wspomnieniach. Wcześniej nie chciałem mieć nawet przyjaciół, uważając, że nie zasługiwałem na nich, skoro zawsze moim pierwotnym celem, było być najlepszy we wszystkim, bo jak nie mogłem być na pierwszym miejscu w każdym osiągnięciu, to czułem się bezwartościowy. To właśnie od tego wszystko się zaczęło i kończyło dokładnie tak samo, jakbym miał zakodowane w sobie, że jeśli nie będę perfekcyjny, to wszyscy się ode mnie odsuną.
Nie potrafiłem się przed nikim otworzyć, a co dopiero uronić chociaż jedną łzę, ponieważ byłem uciszany całe swoje życie, aż w końcu to wszystko zakodowało się we mnie tak głęboko, że nie byłem w stanie inaczej się zachowywać. Byłem w piekle, doskonale o tym wiedziałem i jedyne czego czasami potrzebowałem, to kogoś bliskiego, kto po prostu by mnie przytulił, ale takiej słabości nigdy bym nie zniósł. Nie mogłem nic powiedzieć, nie mogłem nawet krzyczeć, więc wmówiłem sobie, że tak musiało być. Byłem szczęśliwy, czułem się dobrze, ale nigdy nie byłem wystarczająco dobry, zarówno dla siebie, jak i dla innych, bo jedyne czego podświadomie pragnąłem, to być numerem jeden, w moim wyimaginowanym świecie. Tylko wtedy mogłem poczuć, że byłem gwiazdą w bezkresnym niebie, która świeciła najjaśniej w galaktyce, ale równo szybko spadała, kiedy tylko ktoś przechodził obok niej, nie zauważając nawet jej istnienia. Więc ostatecznie, byłem jedynie nikłym ognikiem w zapalniczce, która właśnie się wypalała.
CZYTASZ
Nepenthe | boyxboy
RomansaLouis Dark nigdy nie przepadał za ludźmi posiadającymi zbyt dużą władzę, bo nie wiadomo było co się można po nich spodziewać. Chyba, że problemów. Kiedy zostaje zatrudniony jako asystent światowej sławy modela, nie potrafi pojąć jak do tego w ogóle...